niedziela, 31 maja 2009

Niedzielne impresje wraz z odrobiną słodkości..

"Zmierzch z nocnym mrokiem zaplatają matę,
matę szeroką, półciemną, półjasną,
na czarne pasmo kładą srebrne pasmo,
na pasmo miękkie dwa pasma włochate...
Tkają w nią róże białe, jakieś iskry,
ram pozłacanych mrący uśmiech ryży.."
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska





Od godziny wpatruję się w zmieniające niebo - to jak żywy obraz, kreowany przez niezdecydowanego artystę, który nieustannie dodając nowe kolory, tworzy nowe dzieło..
Chwila zadumy nad przemijającym dniem...

Dzień był piękny i słoneczny - doprawdy, choć nie narzekam absolutnie - można by przyjąć, że to jakieś anomalie pogodowe :) Oby trwały jak najdłużej!!
Czas mija nieubłaganie - mój wolny czas coraz większymi krokami zbliża się do końca - zatem jeśli tylko pogoda sprzyja, jedyne co przychodzi mi do głowy to spacery, różniste włóczęgi ku soczystym zieleńcom..
Dzisiejszy dzień wypełniony był takimi wędrówkami oraz po raz kolejny wylegiwaniem się na słonecznej polance :)
Choć zachciało mi się również odrobina słodkości.. naoglądałam się na różnych blogach, smakowicie wyglądające rabarbarowe przysmaki, aż w końcu i ja postanowiłam ciasto rabarbarowe upiec..
Odszukałam przepis mojej znajomej, która co prawda ciasto piekła z agrestem, jednak pomyślałam, że różnicy aż tak wielkiej nie będzie jeśli zamiast agrestu dodam rabarbar :)
Kruszawiec..
Ciasto:
1/2 kg mąki
kostka margaryny
4 żóltka
łyżka smalcu
4 łyżki cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Oraz:
Białka z 4 jajek
szklanka cukru
Ciasto ugnieść, podzielić na 3 części. Jedną zmieszać z kakaem (2 łyżeczki).
Kruszyć warstwę białą, czarną, nałożyć agrest - rabarbar, ubite białka z cukrem oraz nałożyć resztę ciasta.
Piec w temp. 170s C.
Popołudniowa kawa z odrobiną ciasta smakowała wybornie!


Pora na bzy powoli już przemija - na wszystkich odwiedzanych przeze mnie blogach, każda z Pań swoje zachwyty już przechodziła.. ja jednak dziś po raz pierwszy stanąć na moment mogłam przy tym pięknym kwiecie, a i bez zdjęcia się nie obeszło..
Niestety! Po pstryknięciu pierwszego zdjęcia - aparat zamknął swe wrota... oczywiście wyczerpała mi się bateria.. a zapasowych jak zwykle nie zabrałam :(

Tym, jakże optymistycznym akcentem pozdrawiam serdecznie i nocy spokojnej życzę...
A tym , którzy na niebo spoglądać mają okazję - zachodów niezwykłych .. oraz jasnych księżyców życzę!!

piątek, 29 maja 2009

Just a perfect day..

Wrota mojej duszy z tęsknotą otwieram na każdy promień słońca..
Powiew wiatru i słodycz pachnących traw..
Na szum płynącego w oddali potoku oraz muzykę płynącą z serca zielonego lasu..
Kolejny dzień uraczył nas piękną pogodą! Po skończonej fizjoterapii, grzechem doprawdy byłoby wracać tak po prostu do domu! A ponieważ od dawna miałam ochotę znów zawitać w Rosslyn Chapel - postanowiłam tam właśnie dziś pojechać..
Na pewno kojarzycie to miejsce - każdy kto czytał książkę, tudzież film oglądał, pamięta je doskonale!
Pamiętam, że kiedy podjęliśmy decyzję o przyjeździe do Szkocji - kupiłam na tę okazję, dwie książki - pierwszą "Cień wiatru", dzięki bardzo sugestywnej namowie Asi.. a drugą - jakże popularną wówczas - "Kod Leonarda da Vinci", aby po przylocie do Edinburgha rozpocząć nową - zarówno czytelniczą, jak i życiową przygodę...
W Rosslin byłam już kilkakrotnie, ale niestety nigdy, w środku katedry - na szczęście zaległości zawsze można nadrobić jeśli naprawdę tego pragniemy, tak też i ja dziś postanowiłam w końcu katedrę od wewnątrz zobaczyć :)
Przyznam, że słyszałam różna opinie, nie zawsze te pochlebne - choć dziś bardzo intensywnie zastanawiałam się dlaczego??
To miejsce szczerze mnie zachwyciło - spędziłam tam ponad 3 godziny, a gdyby nie fakt, iż zbliżała się pora zamknięcia - z przyjemnością pobyłabym tam dłużej!
Katedra nigdy nie została wybudowana do końca - człowiek, który zapragnął wybudować świątynię, w której oddawałby cześć Bogu - budował z pasją 40 lat. Jednak po Jego śmierci, budowę zaniechano. Tym niemniej powstała piękna budowla, bogato zdobiona - wydaje mi się, iż tak ogromne bogactwo zdobień, rzeźb, ornamentów i pięknych witraży widziałam tylko w Barcelonie, podziwiając dzieła, niepodważalnie najznakomitszego architekta - Gaudiego.. choć oczywiście, należy wziąć pod uwagę, iż wciąż bardzo mało widziałam..
Czas, który upłynął niepostrzeżenie - spędziłam po części w samej katedrze, ale również na zewnątrz - wygrzewałam zachłannie, spragnioną ciepła twarz, wsłuchując się w subtelny śpiew ptaków.. Oczy rozkoszowałam soczystą zielenią, okalających katedrę lasów oraz wszechobecną bielą płatków kwitnących drzew..


Kipiąca zieleń, przyjaznym ramieniem, okala zarówno położoną na wzgórzu katedrę jak i ukryte wśród drzew ruiny zamku..








Dzień, który otrzymałam dziś w prezencie - w pełni należał tylko do mnie... chwile cichej kontemplacji przeniosły mnie na moment w świat wędrujących templariuszy - niezliczone rzeźby wykonane z misterną precyzją - zachwyciły, pozostawiając zdecydowany posmak niedosytu..






Późno ( a może wcześnie powinnam napisać), nagle się zrobiło :)
Ptaszęta cudnie świergocą, szkoda zasypiać w takiej scenerii... ale jeśli jutro (lub dziś o poranku), słońce pięknie zaświeci - znów na jakąś miłą włóczęgę warto by się wybrać :)
Pozdrawiam i pięknego poranka życzę :)

środa, 27 maja 2009

Sklepy cynamonowe... oraz zabawa w cztery

"...O tej późnej porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłożone.
Te prawdziwe szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących marzeń.
Słabo oświetlone, ciemne i uroczyste ich wnętrza pachniały głębokim zapachem farb, laku, kadzidła, aromatem dalekich krajów i rzadkich materiałów."
"Gdy wzięłam do ręki 'Sklepy cynamonowe' Brunona Schulza, od pierwszego zdania miałam wrażenie, ze TA KSIĄŻKA PACHNIE."
Pamiętam i ja, dzień kiedy przeczytałam te słowa - zaintrygowały mnie tak bardzo, jednocześnie uzmysłowiły mi, iż "Sklepów cynamonowych" do tej pory nie czytałam.. Postanowiłam zatem zaległości czytelnicze nadrobić, a tym samym rozpocząć własne poszukiwania aromatów oraz wszelkich osobliwości świata..
Tak też, własny szlak cynamonowy w poszukiwaniu owych "sklepów cynamonowych" rozpoczęłam, który bez względu na miejsce kontynuuję... bowiem, jak dalej pisze Bruno Schulz: " możesz tam znaleźć ognie bengalskie, szkatułki czarodziejskie, marki krajów dawno zaginionych.. korzeń Mandragory.. mikroskopy i lunety, a nade wszystko rzadkie i osobliwe książki, stare folianty pełne prawdziwych rycin i oszałamiających historyj."
Atmosferę Schulzowych opowieści odnajduję w wielu zakątkach świata, jednak pobyt w Indiach i Nepalu niezaprzeczalnie był największą ich skarbnicą do tej pory..
Marzy mi się również wyprawa do Maroka, pełnego kolorów, zapachów, przeróżnych lampionów..
Tymczasem jednak, podążam szlakiem sklepów cynamonowych w bliższej mi rzeczywistości, która wiernie przenosi mnie w świat przez pisarza stworzony...

Jest taka ulica w Edinburghu, która od pierwszego kontaktu, przywołuje mi na myśl, klimat książki.. ona pachnie podobnie, wabiąc przechodnia swoimi aromatami.. sklepiki znajdujące się na niej - trochę jakby z innej epoki - w świat odległych krajów wprowadzają... począwszy od tych z serami, oliwami i nalewkami wszelkiego rodzaju, po zapach starych ksiąg i indyjskich kadzideł..
Nie brak na niej małych kafejek i miłych restauracyjek, w których w słoneczne dni, przy wystawionych na zewnątrz stolikach - przechodnie zatrzymują się aby spożyć smakowity posiłek..
Po dzisiejszej fizjoterapii, wybrałam się w jej okolice, aby w jednym z moich ulubionych sklepów z artykułami artystycznymi - nabyć choć odrobinę gliny (kilka dni temu mój dobry znajomy obdarował mnie cudowną książką 'pottery' co zdecydowanie wzmogło moją chęć pobawienia się glinianego artystę :)
Będąc jednak tak blisko Grassmarket, który łączy się właśnie ze wspomnianą przeze mnie ulicą - Victoria Street - nie mogłam oprzeć się pokusie, aby i tam znów zawędrować..
Nie miałam przy sobie aparatu, choć przyznam, że troszkę żałowałam, bowiem podążając dalej, dotarłam do Princes Street Gardens, gdzie przysiadłam z przyjemnością na moment - a tam kwiecia pięknego co niemiara!!
Szybciutko, jednak wyszukałam kilka zdjęć zrobionych wcześniej - które klimat tego miejsca w dużej mierze oddają :)


Kolorowa, aromatyczna Victoria Street..



A to już kilka migawek z Princes Street Gardens...


Stare mury zamku wzniesionego na wulkanicznym wzgórzu dominują nad miastem i strzegą insygniów koronacyjnych..



Strasznie się rozpisałam, a chciałabym jeszcze powrócić do zaproszenia, które otrzymałam od Daisy - a mianowicie zabawa w cztery!

Lubię cyfrę cztery - to jak cztery strony świata, w które chciałabym wyruszyć pewnego dnia spakowawszy swój plecak...
Ślicznie dziękuję raz jeszcze za zaproszenie, a z mojej strony - jeśli również mają ochotę - zapraszam Elizę , Kasandrę, Ammę oraz Llokę.
Metoda prawdopodobnie dobrze Wam znana! copy/paste..
No więc i ja zaczynam :)

4 miejsca, w których mieszkałam:
Jest ich kilka, jednak te najważniejsze to: Poznań, Lublin, Gdynia, Edinburgh
4 miejsca do których lubię wracać:
Tatry - góry generalnie, skockie lasy i jeziora (moje rodzinne, nie mylić ze szkockimi, proszę), Kraków oraz miasta w których mieszkałam, North Berwick ..

4 ulubione potrawy:
Jest ich zdecydowanie więcej :)
Kluski mojej mamy, pierogi ruskie, lasagne ze szpinakiem..
szarlotka na gorąco z gałką lodów :)

4 potrawy, których nie znoszę:
Cóż, niewiele jest takich potraw - trudno tak naprawdę odszukać mi w pamięci, choć zdecydowanie te mięsne niekoniecznie lubię - zwłaszcza z mięsa czerwonego, które uwielbia Damian.. nie przełknę niedogotowanego jajka :)

4 pasje, hobby :
Włóczenie się po górach, lasach i dolinach.. podróże!!
Pływanie i jazda na rowerze..
Gotowanie to moja odwieczna pasja, choć przyznaję ostatnio bardzo zaniedbana - od niedawna jednak zaczęłam nadrabiać zaległości :)
Uwielbiam czytać i zanurzać ręce w glinie!!

4 miejsca, które zwiedziłabym, gdybym miała taką możliwość:
Pustynię w Namibii, generalnie Afryka..
Wielki Canyon - koniecznie!
Tybet - to moja wielka tęsknota!!
A tak od niedawna, podobnie jak Daisy (wybacz proszę, że Cię papuguję) z przyjemnością pobyłabym sobie w Bieszczadach odwiedzając - Chatę 'Magody', oraz ogród Elisse ...

4 seriale, programy, które lubię:
Telewizora nie posiadamy, ale przyznam, że dawniej lubiłam oglądać Ally McBeal, oraz wszelkie programy o tematyce travel..
a - jeszcze Siedlisko - to przecież serial, prawda - uwielbiam te klimaty!
4 miejsca pracy:
Oj wiele ich było..
Szkoła podstawowa - nauczanie indywidualne chłopca z porażeniem mózgowym,
świetlica socjoterapeutyczna,
9 miesięcy w firmie developerskiej - brr...
szpital paliatywno - geriatryczny.

4 rzeczy, które chciałabym zrobić, przeżyć:
Objechać świat rowerem :)
Wejść na Ama Dablam lub inną piękną górę
Pojechać do Afryki ab y mieszkać i pracować z afrykańskimi dziećmi..
Założyć szkołę w Nepalu i pomieszkać tam przez kilka lat :)

4 ulubione filmy:
"Niebieski" Kieślowskiego, "Amelia", "Czekolada", "Baraka"

4 ulubionych muzycznych wykonawców, zespoły:
Uwielbiam muzykę Zbigniewa Preisnera, Ninę Simone, Beth Gibbons, Lisę Gerrard wraz z Dead Can Dance... i wiele, wiele innych.
4 rzeczy, które robię po wejściu na internet:
Bardzo stereotypowo - sprawdzam pocztę, od niedawna zaglądam na znajome blogi, przeglądam prasówkę.. wyszukuję interesujące mnie ciekawostki - m. in. miejsca w które warto pojechać :)
To tyle dziś z mojej strony - troszkę dużo tym razem...
Dobrej nocy Wam życzę!

poniedziałek, 25 maja 2009

Tulipany dla naszych mam kochanych!!!



SPOTKANIE Z MATKĄ
Konstanty Ildefons Gałczyński

Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
A czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyłe?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest południowa godzina,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach-
od włosów. Czy to nie twoja?

Wieczorne pejzarze...

Niewiele pragnę napisać - oprócz kilku zachwytów malowanym niebem...
Oprócz tych barw kreowanych przez niemego artystę...
światła mieniącego się w oddali, przeglądającego się w tafli nieba...
kilku chwil ulotnych, będących zapisem piękna...

I jeszcze Maria Pawlikowska-Jasnorzewska...
"Zmierzch z nocnym mrokiem zaplatają matę,
matę szeroką, półciemną, półjasną,
na czarne pasmo kładą srebne pasmo,
na pasmo miękkie dwa pasma włochate...
Tkają w nią róże białe, jakieś iskry,
ram pozłacanych mrący uśmiech ryży,
uparte światło kryształowej miski
i niebieskawy blask okiennych krzyży...
Przez próg do parku idą i wciąż plotą,
i dalej wiążą włochate przędziwa -
nietoperz, księżyc goniący z tęsknotą,
skrzydłem zamiata i splot im przerywa..."





...Nie potrafię oprzeć się pokusie, aby i ten utwór dziś posłuchać...

Niedzielne popołudnie...



Niedziela minęła słonecznie i barwnie. Od rana krzątałam się po domu, wykonując różne domowe prace - w międzyczasie zaglądałam co jakiś czas do komputera, aby poodwiedzać różne blogi, poza tym kontynuowałam pisanie własnego dziennika z podróży..

Po powrocie Damiana - słońce przyjaźnie zachęcało do spaceru, tudzież leniwego wygrzewania się na zielonej łączce :)
Z przyjemnością wybraliśmy się na naszą pobliską polankę, gdzie w otoczeniu świergoczących ptaków rozkoszowaliśmy się ciepłymi promieniami :)
A po południu - odwiedzili nas znajomi - no i tutaj pojawił się element stresujący - bowiem znajomych zaprosiliśmy na kolację - a że zamarudziliśmy na polance - czasu pozostało mi niewiele do tego aby zaplanowany posiłek przygotować!
Damian jednak, ku mojemu zaskoczeniu, poinformował mnie, że nie mam się niczym przejmować, ponieważ on pomoże mi w gotowaniu - wierzcie mi, to naprawdę niezwykłe, bowiem odkąd się znamy, Damian nie gotuje wcale, a i w pomaganiu nie najlepiej mu idzie :)
Jednak jak powiedział, tak zrobił! Na kolację miałam przygotować placki po zbójnicku.. zatem Damian otrzymał zadanie bojowe - mianowicie, obranie ziemniaków!
Ależ się uśmiałam - zapytał mnie, jak sądzę, ile może zająć mu obieranie jednego ziemniaka? Nawet ta pozornie zwykła czynność była dla mojego męża, bodźcem do intensywnej matematycznej zadumy..
Obieranie jednak szło mu raczej marnie - zatem wymieniliśmy się zadaniami, co i tak ostatecznie na szczęście przyspieszyło kucharzenie.
Na koniec Damian oświadczył, że należy mu się order, ponieważ sam - niemalże!! przygotował kolację ;)
A to nie koniec jego dziwnego zachowania - pomijając fakt, iż obdarowywał mnie na łączce ślicznymi stokrotkami.. podczas gotowania sam puścił muzykę z filmu Mamma Mia - czego doprawdy, nawet ja nie czynię.. ale gotowanie w rytm tak energetycznej muzyki zdecydowanie szło nam lepiej :)
Zastanawiam się tylko, co to za miła przypadłość mojego męża i czy potrwa ona długo??

Późną już nocką, znów zajrzałam na bloga, szybciutko przeczytałam nowy wpis Daisy http://www.daisydecoupage.blogspot.com/
- gdzie odkryłam, że zostałam zaproszona właśnie przez Nią w zabawę " w cztery".
Jeszcze raz dziękuję Ci Daisy za zaproszenie i obiecuję, że do niej wrócę niebawem :)
Tymczasem pozdrawiam wszystkich serdecznie!

niedziela, 24 maja 2009

Dziennik podróży

Kocham podróże bez względu na odległość, cieszą mnie te bliskie tuż za zakrętem :) jak i te, niemalże na drugi koniec świata..
Nie ukrywam, iż te drugie są moją odwieczną tęsknotą - i to na nie czekam z bijącym sercem nieustannie. Niestety częściej należy cieszyć się z tych bliższych, bowiem nawet kiedy już zaplanujemy wyprawę z prawdziwego zdarzenia - to przytrafiają się np. takie sytuacje, jak skomplikowane złamanie nogi, co skutecznie pozbawia nas realizowania jakichkolwiek poważniejszych planów podróżniczych na dłuższy czas :(
Zważywszy na fakt, iż czasu wolnego mam teraz sporo i jeszcze przez jakiś czas będę go miała, postanowiłam uporządkować wszelkie zapiski z różnych naszych wyjazdów wraz ze zdjęciami, jakie robiliśmy (zdjęcia będą moje, aczkolwiek, w ostatnim wpisie - kierunek-Nepal - ja odnalazłam tylko dwa moje zdjęcia, zatem pozostałe wykorzystałam te, które robił Damian).
Zatem, jeśli ktokolwiek będzie miał ochotę wędrować szlakiem moich cynamonowych zachwytów - zapraszam na mojego nowego bloga, który będzie tylko poświęcony moim wspomnieniom z podróży :)

http://www.betweenmindandsoul.blogspot.com/


Pozdrawiam Was wszystkich i życzę pięknej niedzieli!!

piątek, 22 maja 2009

Popołudniowe impresje balkonowe oraz słodkie rogaliki..

W Edinburghu, od kilku tygodni bywa tak, iż najpiękniejsze (jeśli nie pada oczywiście), bywają popołudnia! Dziś piękny był cały dzień, dzięki czemu po fizjoterapii, mogłam powędrować w okolice zatoki. Popołudnie natomiast spędziłam wygrzewając się na balkonie!

W końcu było na tyle ciepło, iż mogłam posiedzieć na wiklinowym fotelu, poczytać książkę wśród moich roślinek.. przenieść się myślami w piękne bieszczady tudzież w ogrody np. Elizy - naoglądałam się pięknych zdjęć z Jej ogrodu, no i już myśleć o nich nie mogłam przestać.. podobnie z Magodowym tarasem.. łąką pełną mleczy...ach, rozmarzyłam się bardzo :)

W moim maleńki ogrodzie promienie słońca urządzały przedstawienie światła i cieni - znów schwyciłam aparat i zdjęć zrobiłam kilka - doprawdy moi sąsiedzi, muszą spoglądać na te moje fanaberje z politowaniem - ale co tam, zresztą tylko na moim balkonie zielono i kolorowo.. inne niestety pustkami świecą.

A mój balkon nawet gołębie sobie upatrzyły - odwiedzają mnie niemalże codziennie, choć wiem, że prawdziwym powodem, dla którego tutaj zaglądają - jest chęć uwicia sobie gniazdka - przyłapałam je dwa razy jak w skrzyni pomiędzy iglaczkami chowały się - niestety ja niedobra, skutecznie je zniechęcam.. lubię ich odwiedziny - ale małych gołębiątek raczej bym nie chciała :)



Siedząc na moim balkonie, z przyjemnością można poddać się głębokiej kontemplacji.. lub po prostu przygladać się niebu i oddalonym górom..




Prymulki, choć przekwitają - ciągle jeszcze cieszą soczystymi kolorami...









Wraz z kończącym się dniem, rozpoczynają się impresje malowane na niebie - każdego dnia piękniejsze!




A teraz o rogalikach!


Lubię zaglądać do Eli z "My best food" - i to właśnie u Niej natrafiłam na smakowicie wyglądające rogale Marcińskie - a ponieważ poznanianką niemalże jestem - do tychże rogali ogromnym sentymentem pałam.. Każdego roku z niecierpliwością wyczekiwałam 11 listopada, kiedy cały Poznań doprawdy szaleje!! Piekarnie prześcigają się w coraz lepszych recepturach, które oczywiście mają swoje przełożenie na spożywanych rogalach!!

Tak naprawdę - rogale Marcińskie, można kupic w Poznaniu przez cały rok - tuż przy Starym Rynku, na ulicy Wielkiej, znajduje się mała cukiernia, w której rogale są przepyszne!

Jednakże dzień św. Marcina - to dopiero uczta! Okazja do skosztowania tego smakołyku w tak wielu wydaniach.. ummm... palce lizać : )

Ja sama, rogali dawno nie piekłam - a już na pewno nie w takim wydaniu.. co prawda nie miałam białego maku - zatem prawdziwie Marcińskie to one nie są, jednak efekt końcowy zaskoczył mnie bardzo pozytywnie!

Ciasto okazało się naprawdę pyszne! A Elę ściskam, za podanie tego smakołyku na swoim blogu!

Przepis podaję zgodnie z recepturą Eli!


Rogale Marcinskie

Ciasto:

- 1 szklanka cieplego mleka
- 1 lyzeczka drozdzy instant
- 1 jajko
- ½ lyzeczki ekstraktu z wanilii
- 3 ½ szklanki maki
- 3 lyzki cukru
- szczypta soli
- 225g miekkiego masla (z tego 2 lyzki uzyjemy do ciasta)

Suche drozdze wsypac do mleka, zostawic na kilka minut aby sie rozpuscily i dobrze wymieszac. Dodac jajko i wanilie i lekko wszystko pomieszac. Make, cukier i sol wymieszac razem w duzej misce, dodac lekko miekkie maslo (2 lyzki) i rozetrzec palcami razem z maka. Dodac rozczyn mieszajac lyzka lub reka, przelozyc ciasto na stolnice i lekko i krotko wyrobic, tylko do momentu kiedy ciasto stanie sie gladkie. Nie wyrabiac za dlugo - to ciasto powinno zostac lekko lepiace i chlodne. Uformowac je w prostokat, ulozyc na obroszonej maka blasze, przykryc folia i schlodzic w lodowce okolo 1 godziny. Schlodzone ciasto przelozyc na stolnice i rozwalkowac na prostokat o wymiarach 30x15cm, tak aby krotsze strony stanowily gore i dol. Maslo rozsmarowac rownomiernie na ciescie (zostawic 1/2cm margines dookola). Zlozyc 1/3 ciasta od gory, nastepnie zlozyc dolna czesc tak aby przykryla to zlozenia (tak jak skladamy kartke papieru). Dobrze skleic brzegi i delikatnie wywalkowac w prostokat 25x17cm uzywajc jak najmnieszej ilosci maki do podsypywania. Zlozyc tak jak poprzednio i schlodzic na blasze przez 45 minut. Powtorzyc proces 3 razy, chlodzac ciasto miedzy walkowaniami przez 30 minut. Po zakonczeniu procesu ciasto dobrze zawinac i wlozyc do lodowki na conajmniej 5 godzin, a najlepiej na cala noc. Wyjac z lodowki na okolo 20 minut przed planowanym robieniem.
Wywalkowac na prostokat o wymiarach mniej wiecej 65x34cm i przeciac wzdluz dlugiego boku na 2 czesci. Kazdy powstaly w ten sposob pasek pokroic na 12 trojkatow.

Nadzienie:

- 300g bialego maku
- 100g pasty migdalowej (marcepanu)
- ¾ szklanki cukru pudru
- 100g orzechow wloskich
- 100g zblanszowanych migdalow
- 1 lyzka kandyzowanej skorki pomaranczowej (mozna dac wiecej, do 2 lyzek)
- 2-3 lyzki gestej smietany (u mnie nie byla potrzebna)
- 6 pokruszonych ciasteczek amaretti

Mak i orzechy sparzyc goraca woda, po 15 minutach odcedzic i dobrze odsaczyc. Zmielic dwukrotnie w maszynce razem z migdalami. Paste migdalowa (marcepan) rozetrzec mikserem z cukrem pudrem, dodac zmielony mak z bakaliami, okruszki biszkoptowe i posiekana skorke pomaranczowa. Dobrze wymieszac, dodac smietane - ale tylko tyle by uzyskac dosc zwarta ale plastyczna mase. Masa nie moze byc zbyt plynna, ani za twarda i wlasnie swietnie reguluje sie jej konsystencje dodajac smietane stopniowo. NIekoniecznie trzeba zuzyc cala ilosc smietany podaje w skladnikach.

Do posmarowania:

- 1 jajko rozbeltane z 2 lyzkami mleka

Lukier:

- 1 szklanka cukru pudru
- 2-3 lyzki likieru Cointreau
+ do posypania : posiekane migdaly (lub te w platkach) podprazone na patelni

Skladanie rogali:

Rozsmarowac nadzienie zostawiajac maly margines na wszystkich bokach trojkata - zwijac w rogaliki zaczynajac od podstawy. Ulozyc na wylozonej pergaminem blasze, przykryc i zostawic do wyrosniecia az podwoja objetosc, okolo 1,5 godziny.
Rozgrzac piekarnik do 180ºC, wyrosniete rogale posmarowac jajkiem rozbeltanym z mlekiem i piec okolo 20 minut az sie ladnie zezloca. Wyjac na druciana siateczke i jeszcze cieple polac lukrem. Mozna posypac posiekanymi migdalami.


Pychotka : )

Rogalami obdarowałam już kilku znajomych i wszystkim smakowały!





Dobrej nocy wszystkim, którzy do mnie zaglądają życzę!

: )


LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin