czwartek, 25 lutego 2010

Urodzinowe ciasto.. oraz sentymentalna wędrówka uliczkami Barcelony..

Zawsze kiedy mija czwartek - mija mój wyczekiwany niemalże z bólem weekend.. co prawda od niedawna usilnie staram się zmienić 5 dniowy tydzień pracy w 3 długie dni - w ten sposób zyskuję 2 dni na możliwość wykonywania tego co naprawdę bardzo lubię.. niestety w związku z moim długim chorobowym, zmiana musi przechodzić pewne etapy.. w związku z czym ten system zapewne zostanie wcielony w życie, nie wcześniej aniżeli w kwietniu :( może w końcu znów uda mi się zapisać na zajęcia z ceramiki??!! mam taką nadzieję, bowiem bardzo stęskniłam się za miękką strukturą gliny, która przeistacza się pod wpływem moich rąk w najróżniejsze formy.. bardzo to relaksujące a zarazem inspirujące..

..Wczoraj mała Laura skończyła rok!
Z tej okazji upiekłam kolejny tort z serii czekoladowych wypieków..

TORT CZEKOLADOWO - MAŚLANY
Biszkopt:
4 jajka
3łyżki gorącej wody
150g cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
100g mąki
25g mąki ziemniaczanej
2 płaskie łyżki proszku do pieczenia
Krem maślany:
1 opakowanie budyniu czekoladowego
75 cukru
500ml mleka
100g gorzkiej czekolady
300g masła w temp. pokojowej


Tort czekoladowo - maślany jest wyjątkowo prostą i pyszną formą czekoladowej pokusy....
Rozpoczynamy od przygotowania biszkoptu, który to, jak każda gospodyni wie - należy przyrządzić ubijając jajka wraz z wodą (wg powyższego przepisu), a następnie dodając cukier. Ubijamy do momentu uzyskania gęstej konsystencji, którą to mieszamy z przesianą mąką (zarówno pszenną, jak i ziemniaczaną oraz proszkiem do pieczenia). Ciasto przekładamy do natłuszczonej oraz wyłożonej papierem do pieczenia formy).
Ciasto wypiekamy w temp. 160S około 25-30 min.
Upieczone, po czym przestudzone ciasto przekrawamy a następnie smarujemy np. marmoladą malinową (ja skorzystałam z konfitury porzeczkowej mojej mamy), następnie smarujemy kremem maślanym.
Krem maślany przygotowujemy ucierając masło mikserem, dodając przestudzony, wcześniej przygotowany budyń, w którym rozpuściliśmy uprzednio kawałki czekolady.
Prosto i nieskomplikowanie..
.
Moje wypiekanie bywa często tajemniczym eksperymentowaniem.. nie zawsze wynika to bezpośrednio z mojej intencji twórczej - wręcz przeciwnie.. zakładając, iż posiadam wszystkie składniki, zabieram się do pieczenia.. po czym okazuje się, ze brakuje mi jakiegoś składnika :(
nie zawsze jest to koniec świata - bowiem dany składnik można przecież zastąpić innym!
Tym razem głęboko przekonana, iż posiadam budyń oraz gorzką czekoladę, którą to kupowałam podczas ostatnich zakupów - niestety musiałam zmodyfikować odrobinę powyższy krem.
Zamiast budyniu - dodałam dwa opakowania czekoladowego custard (150g opakowanie), (tutejsza wersja budyniu, który zresztą baaaardzo lubię :) ).
A czekoladę zastąpiłam 100g nutelli - efekt końcowy okazał się bardzo smakowity - jak powiedział Przemek ...! hmm.. może niechaj pozostanie to w sferze niedopowiedzianych słów ;)
Tym niemniej naprawdę smakowity! Podobnie biszkopt - pomimo tego, iż zazwyczaj korzystam z wypróbowanego przepisu - ten okazał się równie smaczny, delikatny z nutką wilgotności...
Zapraszam - częstujcie się moi drodzy!!! W końcu to urodzinowy tort Laury!!!

...wczorajszego wieczoru oglądaliśmy film "Vicky Cristina Barcelona" - a dziś wsłuchana w muzykę - przymknąwszy powieki, spaceruję uliczkami Barcelony - słonecznej, pełnej niespiesznej nostalgii.. stęskniłam się za włóczęgą wśród ciepłych uliczek, pachnących przeszłością.. uliczek pełnych tysięcy okiennic, kryjących tajemnice intrygujących wnętrz..

..kilka dni temu Damian obdarzył mnie surowym sercem oraz bukietem róż.. róże niestety zaczęły zatracać swoją aksamitną delikatność - przeistaczając się purpurową szorstkość, która kryje w sobie piękno przemijania..

..aby uchronić je przed przedwczesnym pożegnaiem - pozwoliłam zasuszyć się płatkom, przyozdabiając nimi wiklinowe serce...

..na koniec moje ulubione krzesło w dwóch ujęciach...





Dobrej nocy Wam życzę!!!

sobota, 20 lutego 2010

Sobotnia włóczęga w poszukiwaniu wiosny..

W Edinburghu naprawdę zawitała wiosna!!!
Pojawiła się nie spodziewanie - i równie szybko znów zniknęła... może nie zupełnie na łąkach ciągle kwitną krokusy..


Sobotnie popołudnie spędziłam w parku.. od rana świeciło piękne słońce, dlatego kiedy tylko Damian wrócił z pracy, wybraliśmy się na krótki spacer... okazało się, iż słońce rzeczywiście cudnie rozświetla świat, jednak temperatura nadal wskazuje na zimową porę roku..
Temperatury jednakże nie mają tutaj nic wspólnego z ogólnym radowaniem się i delektowaniem słonecznym dniem.. wręcz przeciwnie skłania wszystkich do spacerów, udziału we wszelkiego rodzaju grach zespołowych, wystawiania twarzy ku ciepłym promieniom, muskającym delikatnie spragnione ciepła policzki..
Zwykły sobotni dzień...
Dzień pełen jasnych kolorów - emanujących pozytywną energią!




..w moim ulubionym zakątku - tonące w jasnej poświacie łabędzie oraz inne urocze ptaszyny..










..podążając alejkami Edinburgha, podziwiałam go ze słonecznej, wiosennej strony - jeszcze nie zielonej, aczkolwiek kwiecistej - a to było dużym zaskoczeniem dla mnie - nie spodziewałam się, że już zakwitły krokusy - przesympatyczna niespodzianka!







...Kiedy dzień dobiegał końca swej wędrówki - mój spacer zwieńczony został pięknym zachodem słońca..
..a w głowie pobrzmiewa muzyka z filmu, który nie zmiennie jest moim ulubionym ... bez względu na wszystko.. taka już ze mnie mentalna hipiska...


"I got life, mother
I got laughs, sister
I got freedom, brother
I got good times..

I got my guts
I got my muscles
I got life
Life
Life
LIFE"

środa, 17 lutego 2010

Pralinowe ciasto czekoladowe.. dwa anioły oraz niespodziewana wizyta w teatrze!

" life indeed can be an unexpected and beautiful gift”
- Gail..

...Kończąc dzisiejszego dnia pracę, nie spodziewałam się, iż czeka mnie tak piękny wieczór!
Wracając do domu wstąpiłam na przysłowiowe 5 min do domu moich przyjaciół.. którzy wybierali się dzisiejszego wieczoru na The Sound of music. Nagle okazało się, iż mama Gail nie może pójść, w związku z czym jeden bilet pozostał samotny, a jego los mógł zmienić,nikt inny tylko ja :)
Moja tęsknota za muzyką, śpiewem, tańcem, teatrem.. dawno przekroczyła granice cichej akceptacji, co prawda wybieramy się na Nędzników, na których nota bene - czekałam zaledwie 11 lat!! Ale to dopiero w kwietniu!
Kiedy zatem zostałam poinformowana, iż zostaję niejako porwana na przedstawienie - moje wnętrze zostało poruszone dogłębnie!

..Zamykam oczy i znów znajduję się w wytwornej sali, we wnętrzu zdobionym głęboką czerwienią.. dookoła balkony pięknie rzeźbione, na których z niecierpliwością wyczekują złaknieni muzyki pierwsi widzowie..
Pierwsze dźwięki.. pierwsze emocje.. uczucia rodzące się wraz z płynącą muzyką..
Pełna nostalgii chwila...

Zadziwia mnie fakt, jak bardzo los postanawia mnie czasem rozpieszczać - obdarza mnie perełkami, których nie spodziewam się - w każdym razie, nie koniecznie w danym momencie mego życia.. a które mimo wszystko rodzą się w mojej niemej tęsknocie..

Dziś moja dusza została po dwakroć zaskoczona - niespodziwanie znalazłam się w miejscu za którym od dawna bardzo tęskniłam.. do którego oczywiście pozornie łatwo dotrzeć.. jednak nie zawsze bywa to takie proste i oczywiste..

Poza tym - nasze plany związane z tegorocznym wyjazdem, nagle stały się bardzo realne - Ryanair - ogłosił bardzo przyjemną promocję, dzięki czemu zakupiliśmy bilety do Maroka :) Do wyjazdu pozostało jeszcze "troszkę" czasu, ale już teraz wypełnia mnie dreszcz emocji i radość jaka towarzyszy każdej wyprawie! :))

Gail miała rację mówiąc dziś "iż życie rzeczywiście może być nieoczekiwanym i pięknym prezentem!"


...Kilka dni temu z okazji urodzin mojego brata - ja dokonałam maleńkiego, smakowitego wypieku...

TORT PRALINOWY

Ciasto:
150g gorzkiej kuwertury
100g mąki
25g mąki ziemniaczanej
3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
125g cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
3 jajka
100g masła

Nadzienie:
500g bitej śmietany
100g kremu orzechowego
300g gorzkiej kuwertury
1-2 łyżki likieru pomarańczowego

Zanim przystąpimy do wypieku samego ciasta, przygotowujemy nadzienie - masę o prawdziwie królewskim smaku!

Śmietanę doprowadzamy do wrzenia, po czym zdejmujemy z ognia po czym dodajemy krem orzechowy wraz z połamaną kuwerturą. Dodajemy likier.. ja likieru nie nie posiadałam, jednak dodałam kilka kropli olejku pomarańczowego oraz likier orzechowy mojego wyrobu..

Całość mieszamy, tak aby uzyskać aksamitną masę.

Autor poleca pozostawić gotową masę na noc do schłodzenia - niestety po raz kolejny nie doczytawszy, musiałam zadowolić się kilkoma godzinami..

Kiedy masa nabiera swojej wyrazistości w lodówce tudzież naprawdę zimnym balkonie.. możemy zabrać się za przygotowanie ciasta!

Rozpoczynamy od połamania kuwertury, którą rozpuszczamy w kąpieli wodnej.
W misce mieszamy przesianą mąkę, mąkę ziemniaczaną wraz z proszkiem do pieczenia. Dodajemy cukier, cukier waniliowy, jajka i masło. Wszystkie składniki ucieramy mikserem przez około 2 min. Na koniec dodajemy rozpuszczoną kuwerturę. Tak przygotowaną masę na ciasto, przekładamy do tortownicy, wyło
żonej papierem do pieczenia. Pieczemy w temp. 160 stopni przez około 30-35 min.

Upieczone ciasto schładzamy, które następnie należy przekroić, aby ostatecznie przełożyć masą śmietanowo-czekoladową!

Masa śmietanowo-czekoladowa...

Przyznam, iż początkowo myślałam, że masę tę należy schłodzić i będzie gotowa.. jednak jak się okazało, aby uzyskać jej królewsko - aksamitny powab, należy uprzednio schłodzoną śmietanę czekoladową, ubić na wspomniany powyżej aksamitny krem!

Aby przełamać odrobinę czekoladowy ton tortu - dodałam również kawałki ananasa, które myślę bardzo sympatycznie współgrały z czekoladową masą..

W pierwotnej wersji, ciasto miało być przybrane ubitą śmietaną, posypaną kakaem - jednak ponieważ ilość masy czekoladowej była tak pokaźna, postanowiłam wykorzystać ją również do przybrania ciasta.

Efekt końcowy już znacie - a z mojej strony, choć muszę przyznać, iż samo ciasto nie jest mistrzostwem świata w poznanych mi dotąd ciastach czekoladowych - mimo wszystko jest bardzo przyjemne.. być może odrobinę za suche - jednakże w towarzystwie kremu czekoladowego z delikatną nutą pomarańczy - przeistacza się w przepyszny smakołyk godny królewskich komnat :)

Smacznego!!!


..oprócz tortu, wypiekłam również dwa anioły - maleńkie upominki.. nie koniecznie dla mojego osobistego brata ;)



..a dziś - wraz z Moccą, małą kokietką - życzę Wam spokojnych snów!!






ps. Dziękuję za przesłane komentarze - dobrze czytać Wasze myśli - dziękuję raz jeszcze i wspomnę tylko, iż radością dla mnie dużą jest fakt, iż niektórzy z Was pragną się nimi dzielić ze mną!!
Pozdrawiam serdecznie zarówno piszących jak i tych milczących!! :)



wtorek, 16 lutego 2010

W poszukiwaniu własnej drogi.. walentynkowy Nowy Chiński Rok... oraz kilka wspomnień z oddali..

Czas mija tak szybko...
Tyle myśli i chwil minionych, o których warto pamiętać..
Tym razem będzie to naprawdę długi post.. od kilku dni, do komputera nie zasiadam prawie wcale.. no może nie zupełnie to prawda, ale sama nic nie piszę, choć w głowie mej myśli tak wiele..
Raz tylko w nocy, kiedy przepełniona różnymi uczuciami zrodzonymi pod wpływem obejrzanego filmu - wymusiły niejako moje pisanie.. ale i ono pozostało w postach roboczych...

..Były dwa długie dni spędzone w szpitalu.. tym razem bardzo refleksyjne i smutne..
..Był kolejny wyjazd do Glenshee - znów pełny słońca i nieznikającego śniegu.. ale ostatecznie o to właśnie chodzi, kiedy pragniemy cieszyć się jazdą na snowboardzie :) tudzież spacerami wśród ośnieżonych gór..
..Był tort urodzinowy mojego brata.. ale o torcie i innych wypiekach, następnym razem..
..Był Nowy Chiński Rok wraz z walentynkami, który spędziliśmy w
Himalaya Shop - wyjątkowe chwile - piękna muzyka, prawdziwa himalajska herbata z kardamonem... chwile medytacji..
To miejsce jest bardzo szczególne - prowadzone przez młodą Tybetankę, która realizuje kilka założeń - sklep, maleńką kafejkę z jedzeniem wegetariańskim, fundację wspierającą Tybet oraz miejsce spotkań - muzycznych, medytacyjnych itp... przyznam, iż jest to kwintesencja tego, czego pragnie moja dusza w codziennej wędrówce przez życie.. być może moja wizja różni się delikatnie w szczegółach, jednak ostatecznie nasze pragnienia są bardzo podobne.. niedawno Natalie - moja bratnia dusza, poznawszy Reke - przeprowadziła z Nią bardzo interesującą rozmowę.. jeszcze nie wiemy co z tego wyniknie, jednak rodzą się pewne plany, które mamy nadzieję wspólnie zrealizować.. byłoby cudownie!!!
Maleńka migawka z niedzielnego wieczoru...

..oraz kilka zdjęć ze znanego już Wam Glenshee...

...szczęśliwcy - Natalie i Damian podczas śnieżnych wyczynów..


..szczęście zrodzone w bieli...




..im bliżej Edinburgha - śniegu coraz mniej...


..wieczór coraz piękniejszy.. niebo malowane cudnymi pejzażami...


..zastanawiałam się czy dodać myśli już spisane...
Po chwili namysłu.. niechaj i one odnajdą tutaj swoje miejsce...

Mijają tygodnie, a my budzimy się każdego dnia z poczuciem, iż pragniemy czegoś więcej.. inaczej, planujemy i podążamy za własnym przeznaczeniem..
w naszych głowach rodzą się kolejne pomysły na życie.. a ono przecież trwa.. ono jest tutaj i teraz!
Obieram kierunek, po czym mniej lub bardziej udolnie staram się podążać jego śladem.. jednak kiedy tylko w odbiciu lustra widzę oczy pełne niepokoju - zastanawiam się czy tego właśnie pragnę? Czy to dokładnie ta droga, którą zamierzam kroczyć? A jeśli nie - dlaczego nie mam odwagi tego zmienić?
Czego tak naprawdę się boję? Górnolotnych wyzwań, czy może zwykłej codzienności, nie pozbawionej trudu i niepewności?

Wokół mnie tak wiele osób, a każda z nich to oddzielny wszechświat - nieznana galaktyka, do której mam dostęp jedynie w kilku procentach!

Znam swoje myśli i to jedyne jest pewne, a świat który mnie otacza jest jedynie zaczarowaną baśnią, do której nie mam wstępu..

Co sprawia, ze jesteśmy szczęśliwi? Bogactwo - jakie? materialne? Jak wiele musimy posiadać aby odczuwać poczucie spełnienia? Bezpieczeństwa? I czym bywa owo bezpieczeństwo?

A. - pamięta, że ma córkę, która regularnie odwiedza Ją i asystuje przy posiłku.. jednak w rzeczywistości żyje w swoim świecie.. uśmiecha się kiedy kieruję do Niej słowa pachnące słodyczą.. pragnie całować mój policzek, kiedy mówię Jej, iż jest moim aniołem..

P. - zawieszona w dziwnej przestrzeni, pomiędzy nierealnością pogłębiającej się demencji a przebłyskami realnego odbioru rzeczywistości - świat postrzega wybiórczo.. pyta o rodziców.. pomimo tego, iż sama jest 90 letnią kobietą.. pragnie wrócić do domu, gdzie wraz z własną siostrą może żyć w swoim świecie - w domu, gdzie koty piją wodę z kryształowych miseczek! Gdzie jako wolny człowiek może skosztować szklaneczkę cherry!

Jej pragnienie było tak wielkie, iż zdołała wymknąć się ze szpitala (który ostatecznie nie jest więzieniem! Choć w Jej przypadku - niestety nim bywa..), w nieznany nam sposób udało Jej się dotrzeć do domu, a tam delektować się wspomnianym wcześniej trunkiem, siedząc we własnym fotelu wraz z rodzoną siostrą!
S. pomimo bardzo ograniczonej pamięci, spowodowanej poważnym wylewem - zapytał mnie kiedy będą walentynki? Pomyślał przez moment, po czym powiedział, ze musi przygotować kartkę dla swojej żony.. powiedział, iż ma wiele szczęścia w swoim życiu - ma żonę, która obdarowała Go 6 dzieci.. które wyrosły na dobrych ludzi! Jednocześnie ze smutkiem w głosie, powiedział, iż przykro mu tylko, że tak rzadko go odwiedza..

..Mój przyjaciel, powiedział mi kiedyś, że nie jest szczęśliwy - ale żyje dla swojego syna, z którym z niezrozumiałych dla nas przyczyn, ma prawo widywać się tylko raz w miesiącu.. lub podczas wakacji chłopca.. powiedział mi również, że dziecko to największe szczęście - czy zatem naprawdę jest nieszczęśliwy?! A może Jego życie wypełnione jest tylko chwilami szczęścia, które pojawiają się jak fale oceanu, po czym odpływają niemo i skrycie..

..Kiedy byłam w liceum, moja przyjaciółka w tajemnicy przed swoją rodziną, przyjeżdżała do mnie, zawsze powtarzając, że tutaj czuje się jak w domu.. na czym polegała różnica? Dlaczego mój dom był jej bliższy od Jej samego?

..Kiedy byliśmy w Nepalu, przemierzając kolejne wzgórza, w pewnym momencie za Damianem zaczął podążać mały chłopiec.. szedł za nim niemalże godzinę prosząc aby mógł ponieść Damiana plecak, a wszystko po to aby mógł zarobić odrobinę pieniędzy dla swojej babci i młodszego brata, bowiem rodzice Jego zmarli, starsze rodzeństwo żyje w innym rejonie gór - a on pomimo 10 lat czuł się odpowiedzialny za utrzymanie rodziny!

Jego upór jak i siła woli były wielkie! Mogłyby przenosić góry!

W końcu otrzymał mały podręczny plecaczek Damiana i w taki o to sposób stał się naszym towarzyszem podróży przez kolejne 3 dni.. tylko 3 - bowiem nie spodziewanie spotkaliśmy Jego starszego brata, który zabrawszy plecak kazał wracać chłopcu do domu.. tym razem to On był tym odpowiedzialnym za losy młodszego rodzeństwa..
..a my? My mamy siebie...mamy cudowną rodzinę, która choć daleko - sercem zawsze jest blisko.. mamy też Moccę, która bywa najbardziej szalonym kotem pod słońcem.. najlepszym piłkarzem - dacie wiarę, że odbija piłeczkę w sposób jakby grała ze mną w podawanego? Czy inne koty tak robią? Być może.. Ja jednak choć widziałam już wiele kotów - czegoś takiego jeszcze nie :)

Bywa szalona i nieobliczalna, ale kiedy wracamy do domu a ona wygląda zza drzwi pokoju i mruczy radośnie na powitanie, lub kiedy po szalonej gonitwie nagle wskakuje na kanapę kładąc się na moje nogi, tudzież rozciąga się pomiędzy mną a Damianem - staje się najsłodszą kruszyną na świecie... sprawia, ze nasza przystań staje się domem, w którym słychać śmiech i radość..

Co zatem jest największą wartością?

Nie potrzeba błyszczącego złota, aby być bogatym! Bogactwem są nasi najbliżsi, miłość jaką nas obdarzają.. dopiero jeśli jesteśmy jej pozbawieni - wówczas naprawdę jesteśmy ubodzy!!!
Życząc nam wszystkim takiego bogactwa - serdecznie pozdrawiam!!!


ps. Moja niespodzianka jeszcze nie gotowa, jednak wkrótce zdradzę szczegóły :)

poniedziałek, 8 lutego 2010

Szkocja magiczna, księżycowa.. z odrobiną słońca i deszczu!


Kiedy miałam około 23 lat - jednym z moich pragnień, było wędrowanie wśród szkockich bezdroży...

Pragnienie to spełniło się zaledwie po... 7 latach :)

Wkrótce minie 5 lat mojej wędrówki i wszystko wskazuje, iż potrwa ona jeszcze co najmniej 2 lata.. może dłużej?? Któż to wie...

Pamiętam dzień, kiedy wylądowałyśmy z Anią w Edinburghu.. pamiętam również smak gorzkiego rozczarowania - szare budynki mijane po drodze do miasta, nie wzbudziły we mnie zbyt dużego optymizmu.. było szaro i smutno.. a czego ja oczekiwałam?

..zielonych łąk przeplatanych purpurowymi wrzosami?
...niekończących się kamiennych murków?
...zimnej toni jezior, w których przeglądają się poranne promienie słońca..

Pamiętam, iż ulice dzielnicy w której zamieszkałam po przylocie - goszczona przez moich dobrych przyjaciół - nie wzbudzała mojego zachwytu tym bardziej... wszechobecne wówczas śmieci, często przyprawiały mnie o chwile wątpliwej akceptacji.. jednak powroty do domu pełnej dobrej muzyki zawsze poprawiały mój nastrój..

..Nasze pierwsze spotkanie nie wypadło zbyt zachęcająco - zupełnie jak Spotkanie królowej Wiktorii z 16- letnim Albertem!

"W roku 1839 pamiętała Alberta sprzed trzech lat jako kluskowatego, niezgrabnego szesnastolatka, który sprawiał wrażenie wiecznie sennego. Perspektywa małżeństwa z takim niedojdą wcale jej nie bawiła.
Ale jak bardzo się Albert zmienił w ciągu tych trzech lat: od maja 1836 do października 1839 roku! Szeroki w ramionach, opalony włoskim słońcem, był teraz tak przystojnym mężczyzną, że trudno było znaleźć podobnego w całej Europie. Miał piękną bujną czuprynę..."

...Podobnie moja upragniona Szkocja ukazała się w zupełnie innym świetle, kiedy wieczorną porą wybraliśmy się na pierwszy spacer uliczkami starego miasta!

Zachwyciłam się, pomimo początkowej niechęci.. a kiedy wybrałam się podmiejskim autobusem w pobliskie Pentland Hills - mój zachwyt urósł do rangi graniczącej z euforią..

Szkocję smakuję małymi kęsami.. długo trwało zanim wybraliśmy się w prawdziwą podróż po tutejszych bezdrożach - a i ta była tylko przedsmakiem przed prawdziwymi wyprawami pachnącymi wolnością.. biwakowaniem na przełęczy, w namiocie szarganym dzikim wiatrem.. długie godziny jazdy samochodem wzdłuż niekończących się jezior, połyskujących w blasku zachodzącego słońca.. odbijające się w ich tafli szczyty gór o księżycowej urodzie.. rowerowe wyprawy, podczas których twarze nasze - muskane wiatrem nabierały słonecznego blasku..

Przyznam, iż to czego mi bardzo tutaj brakowało - to lasów pachnących igliwiem.. po których można włóczyć się godzinami tocząc ciche rozmowy ze samym sobą.. kiedy jednak odkryliśmy raj dla rowerzystów - okazało się, że - może nie spacerować, ale mogę jeździć rowerem po leśnych ścieżkach wpatrując się w tańczące na wietrze liście.. To nie to samo, jednak lasów jak się okazało jest znacznie więcej - po prostu w pierwszych miesiącach naszego wędrowania zawsze obieraliśmy kierunek północny - a tam rzeczywiście panuje iście księżycowy krajobraz - niezwykły i magiczny, malowany niekończącymi się górami Kaledońskimi... jednakże pozbawiony drzew..

..Kiedy jednak powędrujemy w przeciwnym kierunku - okazuje się, że i tutaj lasów nie brakuje...

..Bordersy - pamiętam pierwszy mój zachwyt - ogromne przestrzenie porośnięte zielonym drzewostanem, które ostatecznie przeistacza się w krainę samotnych wzgórz - bardziej łagodnych - tym niemniej równie pięknych!

Niemalże każdy zakątek Szkocji zachwyca - gdyby tylko ta niezwykła kraina mogła uraczyć wędrowca większą częstotliwością słonecznych dni!!!

Kilka dni temu odkryłam, iż mój blog istnieje już od roku.. od roku jestem obecna w tym wirtualnym świecie.. dzielę się z Wami moimi myślami , które rodzą się w tym pięknym kraju... pełnym deszczu ale też słońca!
Zupełnie jak w życiu!

Z tej okazji, pomyślałam, iż chciałabym przygotować dla Was małą niespodziankę.. która będzie miała związek właśnie ze Szkocją :)

Szczegółami podzielę się z Wami następnym razem.. tymczasem - mam nadzieję, iż krótki przegląd zdjęć z różnych zakątków tego pięknego kraju - pomimo, iż nie jestem fotografem, będzie wystarczającą zachętą dla Was, w ewentualnym wyborze kraju kolejnej Waszej wędrówki przez świat :)

..A w tle muzyka - niechaj przywodzi piękne wspomnienia!

Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie!!

ps. kiedy do mnie piszecie - to jak uśmiech przesłany z oddali - dziękuję!!!

Smak goryczy, gorzkiej czekolady.. przerażenia oraz słoneczny uśmiech przyjaciela!

Czy może być coś gorszego od dnia pełnego goryczy?
Chyba tylko czołowe zderzenie z rowerzystą!!!

Czasem dni spędzone w pracy - to niestety dni pełne smutnej goryczy..
z różnych względów..
Takim dniem, był dzisiejszy - dlatego aby poprawić sobie nastój, zamiast na autobus, zawędrowałam do nowo odkrytej przeze mnie The Chocolate Tree!

..Byłam tam wczoraj z moją szkocką bratnią duszą :)
Miejsce to, jakby czekało na mnie od dawna - piękny wiekowy kredens wypełniony delikatnymi filiżankami i maleńkimi spodeczkami - cierpliwie czekające na chwilę, kiedy zostaną wypełnione gęstą, aksamitną czekoladą - gorzką czekoladą - moją ulubioną!
Na 3 regałach kusząco spoczywają maleńkie czekoladki, różnorodne tabliczki tradycyjnych czekolad oraz tajemnicze ziarna kakaowca, które pamiętam z książki a następnie z filmu "czekolada".. kuszące i przerażająco drogie!
...dopełnieniem tychże smakołyków są jagodowe muffinki oraz wszelakie ciasta czekoladowe...
Cóż za rozkosz dla kogoś kto czekoladę kocha a i pysznym ciastem nie pogardzi!
..Dziś przy jednym z maleńkich stolików, popijając aksamitną słodycz, która choć gorzka - niebiańską słodycz w sobie kryje - pominąwszy wszystko co rani, przeniosłam się na chwil kilka w krainę nieważkości..
Zanurzając się delikatnie i niespiesznie w aksamitny smak subtelnej czekolady, otoczona z wszech stron spokojnym rytmem płynącej muzyki - dotknęłam ramion niemej pocieszycielki..
...Spojrzałam na purpurową różę, a serce me wypełniło poczucie upragnionej ciszy...
Ciszy przed niespodziewaną burzą..
Podążając w kierunku przystanku, nagle zobaczyłam nadjeżdżający autobus - nie zastanawiając się zbyt długo, kulejącym biegiem podążyłam w kierunku zbliżającego się autobusu - niefortunnie! Bowiem kątem oka zobaczyłam jadącego z dość dużą szybkością rowerzystę.. Po nieuniknionym zderzeniu, oboje znaleźliśmy się na zimnej i mokrej nawierzchi.. wszystko działo się w błyskawicznym tempie, jednak to co przeraziło mnie najbardziej, to fakt, iż rowerzysta przesuwał się po jezdni niczym turlająca się piłka w kierunku nadjeżdżającego samochodu!! Nagle w mojej głowie pojawiła się przerażająca myśl, iż przyczyniłam się do tragicznego wypadku!!
Na szczęście chłopakowi nic się nie stało - bardzo szybko wstał po czym zaczął mnie przepraszać - ja przebiegałam - jednak na zielonym świetle! On wjechał na mnie - a powinien się zatrzymać!
W tamtym momencie moje przerażenie sięgało zenitu - i ja cała roztrzęsiona, zaczęłam Go przepraszać, po czym błyskawicznie podając sobie dłoń roztaliśmy się!
Kiedy w końcu znalazłam się w autobusie tak naprawdę nie byłam w stanie określić co tak naprawdę się wydarzyło.. zdałam sobie sprawę, że nogawka spodni i płaszcz są całe przemoczone.. dziwne, trzęsłam się cała i zastanawiałam się czy zostałam tylko potrącona, czy też podobnie jak rowerzysta przewróciłam się.. jednak widok mokrej lewej nogawki, jednoznacznie wskazywał, iż oboje wylądowaliśmy na jezdni.. długą drogę przebyłam zanim zdołałam się uspokoić.. kiedy przyszłam do domu, wpierw otulona ciepłym ramieniem Damiana, w końcu odebrałam pocztę.. a tam czekała na mnie wiadomość od Lucynki!
Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe - ale po dzisiejszym zdarzeniu, pomyślałam, że chciałabym tę wiadomość przesłać wielu osobom!
Niestety w języku angielskim.. ale polecam skorzystanie z tłumacza!
A man and his dog were walking along a road.

The man was enjoying the scenery, when it suddenly
occurred to him that he was dead.

He remembered dying, and that the dog walking beside him had been dead for years.

He wondered where the road was leading them.

After a while, they came to a high, white stone wall

along one side of the road. It looked like fine marble.

At the top of a long hill, it was broken by a tall arch

that glowed in the sunlight.

When he was standing before it he saw a magnificent
gate in the arch that looked like mother-of-pearl,

and the street that led to the gate looked like pure gold.

He and the dog walked toward the gate,

and as he got closer, he saw a man at a desk to one side.

When he was close enough, he called out,
'Excuse me, where are we?'

'This is Heaven, sir,' the man answered.
'Wow! Would you happen to have some water?'
the man asked.

Of course, sir. Come right in, and I'll have some
ice water brought right up.
'The man gestured, and the gate began to open.
'Can my friend,' gesturing toward his dog, 'come in, too?'

the traveler asked.

'I'm sorry, sir, but we don't accept pets.'

The man thought a moment and then turned back
toward the road and continued the way he had been going
with his dog.

After another long walk, and at the top of another long hill,

he came to a dirt road leading through a farm gate

that looked as if it had never been closed. There was no fence.

As he approached the gate, he saw a man inside,

leaning against a tree and reading a book.

'Excuse me!' he called to the man.

'Do you have any water?'

'Yeah, sure, there's a pump over there, come on in.'

'How about my friend here?' the traveler gestured to the dog.

'There should be a bowl by the pump.'

They went through the gate, and sure enough,

there was an old-fashioned hand pump with a bowl beside it.

The traveler filled the water bowl and took a long drink himself,

then he gave some to the dog....

When they were full, he and the dog walked back

toward the man who was standing by the tree.

'What do you call this place?' the traveler asked.

'This is Heaven,' he answered.

'Well, that's confusing,' the traveler said.

'The man down the road said that was Heaven, too.'

'Oh, you mean the place with the gold street and pearly gates?

Nope. That's hell.'

'Doesn't it make you mad for them to use your name like that?'

'No, we're just happy that they screen out the folks

who would leave their best friends behind.'


Soooo...

This explains why we forward jokes:

Sometimes, we wonder why friends keep forwarding jokes to us

without writing a word.... Maybe this will explain.

When you are very busy, but still want to keep in touch,

guess what you do? You forward jokes.

When you have nothing to say, but just want to keep in contact,

you forward jokes.

When you have something to say, but don't know what, and don't know how, you forward jokes.

Also to let you know that you are still remembered, you are still important, you are still loved, you are still cared for, guess what you get?

A forwarded joke.

So, next time if you get a joke, don't think that you've been sent just another forwarded joke, but that you've been thought of today, and your friend on the other end of your computer

wanted to send you a smile.

You are all welcome @ my water bowl anytime!



Dobrej, spokojnej nocy Wam życzę!!!

ps. Lucynko - dziękuję!!

czwartek, 4 lutego 2010

Serce z dna oceanu...

Ciepłe promienie słońca przywitały dzisiejszy dzień..
Resztki białego puchu zupełnie stopniały.. powrót zimy był zaledwie maleńką falą napływającą z oddalonego oceanu..
Słońce, ciepłe powietrze.. oraz wszelkie medykamenty, postawiły mnie dziś na nogi!
Postanowiłam wyjść na przeciw wiośnie i zabrałam się za delikatne.. balkonowe porządki :)
Większość prac wykonywałam w domu.. biedna Mocca musiała opuścić swoje stałe lokum - bowiem ciągle upierała się aby swymi łapkami ofiarować mi pomoc :)
Przesadziłam rozkwitające żonkile, uprzątnęłam uschnięte gałęzie pelargonii, przycięłam lawendę.. po czym cała energia gdzieś uleciała.. ale na balkonie znów odświętnie :)

Po krótkim odpoczynku, postanowiłam odrobinkę podłubać... co prawda, nadal nie ma we mnie bogatej weny twórczej, ale postanowiłam pobawić się muszelkami, które hurtowo zalegają w mojej szafie..

..miał powstać muszelkowy wianek, taki zwyczajny, podobny do tego, który robiłam wcześniej.. ale powstało serce :)





...a idąc dalej tropem muszelkowej zabawy - urozmaiciłam odrobinę drewnianą ramkę..



Po tym wszystkim znów musiałam się położyć - tym razem z Moccą na kolanach, przyglądamy się jasnym promykom - bezwiednie muskającym zielone listki bluszczu...

Niespodziewanie jasny dzień, przerodził się w wszechobecną ciemność..
..U progu nocnych tajemnic - muzyka z krainy magii..

Pozdrawiam Was serdecznie życząc dobrej nocy!!!

środa, 3 lutego 2010

"Szczęście, które tkwi w rzeczach najprostszych.."

"Być może życie to ciągłe poszukiwanie smaku.
I to nie tylko smaku jedzenia, ale każdej chwili, barwy, dźwięku - wszystkiego co można
usłyszeć, zobaczyć i dotknąć."

Na przekór zimowym nawrotom, zakupiliśmy rozkwitające żonkile...
Wczorajszy dzień, przywitał nas zimową aurą.. niesłychane!
A zapowiadało się na szybkie nadejście wiosny...
Z powodu przedłużającej się choroby, na świat spoglądam z perspektywy kanapy, opatulona po nos ciepłą kołdrą.. wypijając hektolitry gorących herbatek tudzież poddając się bolesnym inhalacjom :(
Całymi dniami śpię.. trzy długie noce niemalże zupełnie pozbawione snu - teraz pieczołowicie nadrabiam.. choć tak naprawdę, nie mam sił na zbyt wiele, zatem w przerwach pomiędzy jedną drzemką a drugą, czytam lub przyglądam się z uśmiechem brykającej Mocce :)
Bywa, iż zmęczona swoimi figlami, przychodzi do mnie, muska delikatnie czubkiem nosa, po czym wygodnie wtula się ciepłe pielesze - smacznie zasypiając.

..Właśnie skończyłam czytać kolejną książkę z serii - "Moja ukochana Toskania"

W Toskanii, tak naprawdę nigdy nie byłam - ciałem - jednak serce moje i dusza - nieustannie!
Sama nie pamiętam w którym momencie zapałałam tak ogromną miłością do tego miejsca, jednak trwa ona już bardzo długo i niemalże za każdym razem, kiedy kończę kolejną książkę, która ma związek z tym słonecznym zakątkiem świata - coraz mocniej utwierdza się we mnie poczucie, iż kolejną przystanią do której chciałabym przybić - jest właśnie Toskania.. choć może odrobinę później, bowiem zanim dane byłoby mi smakować smażone kwiaty cukinii, spacerować alejkami toskańskich wiosek, tudzież delektować wino z najlepszej lokalnej winiarni.. nie wspominając o smaku świeżo wytłoczonej oliwy z oliwek.. chciałabym raz jeszcze zawędrować do Nepalu, podążając ku tybetańskim górom... a tam nie tylko jako turysta - oddychać himalajskim powietrzem..
..czy zapomniałam o Afryce? Nie..
...och, marzycielka jestem i to z tych bardzo niepoprawnych.. zbyt wiele pragnień jak na jedno życie..
..A miałam pisać o Toskanii..
Książka o której wspomniałam - to "Tysiąc dni w Toskanii" Marleny De Blasi. Być może Wam znana, ja jednak odkryłam ją niedawno - otrzymawszy w prezencie od Damiana mamy.
"To książka, która pobudza wyobraźnię.. i apetyt"
"Pełna słońca i mądrości opowieść o tym, że szczęście tkwi w rzeczach najprostszych."
Bo czyż to nieprawda?
Czy widok słodko śpiącej kruszyny (ja spoglądam na Moccę.. Wy możecie przyglądać się Waszym dzieciom, ukochanym...) czyż nie jest powodem do odczuwania szczęścia?
Czyż rozchodzący się zapach ciepłej zupy, którą mamy możliwość skosztować z bliską nam osobą, nie jest źródłem szczęścia?
A księżyc, który rozświetla nasze drogi, nocną porą?
Słońce, które tuli swymi promieniami rozkwitające kwiaty jaśminu..
Dotyk dłoni, osoby którą kochamy..
Dobre słowo skierowane do nas w chwili, kiedy najbardziej tego potrzebujemy??
Zapach pieczonego ciasta i odgłos zbliżających się gości?
Poranny deszcz letnią porą.. oraz śpiew ptaków witających kolejny dzień..
..Te drobinki, tworzące mozaikę dnia codziennego - kreują rzeczywistość, którą możemy postrzegać w odcieniach szczęśliwości..
Na zakończenie, jeszcze jeden cytat:
"W pogoni za szczęściem nie dostrzegamy, że najkrótszą drogą wiodącą ku niemu jest zwyczajne życie."
..Być może warto abyśmy to dostrzegli, bowiem..
"Czas pędzi przed siebie na złamanie karku, odwraca się i patrzy kpiąco w naszą stronę, gdy nie nadążamy. Próbujemy zamknąć go w słoiku, upchnąć na zawsze pod łóżkiem, wcisnąć do czerwonego satynowego pudełka. Nawlec na sznurek jak perły. Jak tyle pereł, ile trzeba, by powstało życie."

..Kiedyś zasłyszana w radio poniższa piosenka, uwiodła mnie swoją delikatną i słodką formą..
Dziś dedykuję ją moim kochanym rodzicom - którzy 3 lutego, spotkali się po raz pierwszy i trwają w swojej miłości po dzień dzisiejszy- obdarzając nią każdego dnia zarówno mnie, jak i wszystkich których kochają!!


Dobrej nocy Wam życzę!!!

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin