niedziela, 20 czerwca 2010

Tuż przed wyjazdem..

Będzie to bardzo krótki post..
Od trzech dni noce spędzam w szpitalu.. nocki przeradzają się w cudowne poranki, jednakże potrzeba snu jest nieuchronna, w związku z czym choć, nie śpię zbyt długo, mimo wszystko część słonecznego dnia umyka mi bezpowrotnie..
Tym niemniej wolne chwile spędzamy na łąkach i pobliskich plażach - to nasze ostatnie chwile (bardzo przyjemne zresztą), przed naszą podróżą do Maroka, to oswajanie się z "wysokimi" temperaturami, które przywitają nas już za dwa dni!
Mój komputer znów robi mi psikusa, nie pozwalając pozostawić komentarzy - dlatego chciałabym Wam serdecznie podziękować za odwiedziny - za Wasze powroty!! To niesamowicie miłe uczucie - to namiastka prawdziwych wizyt, w których wspólnie można celebrować życie..
Dziękuję Wam za wiele miłych, pozytywnych myśli, słów które przesyłacie w moją stronę!!
I ja przesyłam wiele serdeczności!!!
Niestety nie udało mi się odpowiedzieć na zaproszenie Matyldy do wzięcia udziału w nowej zabawie - Matyldo - obiecuję, że po powrocie nadrobię zaległości!!
Dziś szybciutko - pozdrawiam Was ciepło i życzę pięknych słonecznych dni....
Do zobaczenia za 2,5 tygodnia!!




czwartek, 17 czerwca 2010

Popołudniowe smaki..

"Od jakiegoś czasu, kiedy tylko mogę, jadam obiady w barze niedaleko mojej pracy. W oknie baru wisi napis: Tu się jada jak u mamy". Jasno, czysto, bez złych zapachów. W barze jest dobry klimat, a przy stolikach - osobowości. Głównie ubodzy staruszkowie obojga płci - schludni, godni, delikatni w obejściu, czasem są zawstydzeni...

..mam w sobie czułość dla starszych ludzi,większą nawet niż dla dzieci, zwierząt i zakochanych"

- Sonia Raduńska "kartki z białego zeszytu"

..Kiedy mieszkałam w Poznaniu, często odwiedzałam bary mleczne - zazwyczaj smaczne jedzenie, za bagatelnie niską cenę, stwarzało namiastkę domowej kuchni mojej mamy.
Często zamawiałam zupę szczawiową oraz naleśniki z białym serem i owocami.
Odwiedzałam różne bary, zazwyczaj najlepsze jedzenie bywało w tym najuboższym, przypominającym późne lata 70. Tam też, przychodzili najbiedniejsi ludzie - w niemej ciszy spożywali swoje skromne posiłki, po czym wychodzili niczym samotni wędrowcy, w świat jakże odległy dla wielu z nas..

Pamiętam bardzo wyraźnie, rodzący się smutek mieszany z czułością w zakamarkach mego serca obserwując Ich smutną samotność, okraszoną zupą pomidorową..
Dziś, najczęściej jadamy posiłki w domu, czerpiąc inspiracje z napływających wspomnień, poddając się ulotnej chwili kruchych sentymentów, przygotowuję dania mniej lub bardziej skomplikowane.. w zależności od intensywności obrazów, wypełniających me wnętrze..
03.06.10
Dzisiejszego poranka, poddaję się leniwej ciszy.. tylko ja i książka.
Niczym nurt rzeki unoszę swe myśli wraz z płynącą treścią - docieram do Umbryjskiego Orvieto. Dzięki Marlenie de Blasi, poznaję miejsca, ludzi, tamtejsze obyczaje.. oraz smaki, całą gamę smaków lawirujących w tamtejszej przestrzeni.. znów zaczynam tęsknić za tym miejscem, za Toskanią będącą obietnicą piękna i prostoty bliską memu sercu..
Dzisiejszy dzień oczarowuje blaskiem i przyjemnym ciepłem.. zaplanowałam spacer uliczkami Edinburgha - jednak intensywność lektury zatrzymuje mnie w domu.
Dobrze mi z moją książką, z muzyką kołyszącą mą duszę, z moim małym ogrodem.. z Moccą.
Minuty istnienia przeradzają się w godziny..
Za oknem biją dzwony popychane wiatrem, zbliża się chwila powrotu Damiana.
Kończąc swoją lekturę, rozpoczynam rytuał gotowania.
Myślami ciągle jeszcze wędruję wśród Toskańskich wzgórz i soczystych winnic oliwnych, niemalże czując jej smak i zapach. Sama jednak decyduję się na przygotowanie dania indyjskiego..
Kilka dni temu moja koleżanka z pracy - Julie, będąc rodowitą Hinduską, obdarowała mnie jednym z tradycyjnych przepisów.
Aromatyczna mieszanka ziół wypełnia niemalże całe mieszkanie.. aby dopełnić całości, zapalam przywiezione z Nepalu kadzidełko..
Małe okruchy szczęścia, zaczynają tworzyć mozaikę wyjątkowości..

Przygotowałam dwa dania. Jedno na bazie mieszanki przypraw, które podarowała mi Oleńka (Saag Gosht curry) dodając ulubione słodkie ziemniaki oraz szpinak.

Druga, to ta z przepisu Julie, to pyszne duszone bakłażany z ziemniakami w sosie pomidorowym.

Duszone Bakłażany:

1 duży ziemniak
1 Bakłażan
cebula
pomidor
chili powder lub czerwona papryka, jeśli nie lubimy ostrych dań
kolendra w proszku
sól

Pokrojoną w kostkę cebulę, podsmażamy na 2 łyżkach oliwy do momentu uzyskania złocistego koloru. Następnie dodajemy dużego pomidora bez skórki, pokrojonego również w kostkę.
Podsmażamy krótka chwilę, po czym pozostawiamy do przestygnięcia. Kolejnym krokiem jest zmiksowanie pomidorków, aby uzyskać pure pomidorowo-cebulowe.
Na patelni podgrzewamy 2 łyżki oliwy, po czym dodajemy 2 łyżeczki kolendry oraz łyżeczkę papryki. Do tak podprażonych przypraw dodajemy masę pomidorową, po czym dodajemy pokrojony w nieduże plastry ziemniak wraz z bakłażanem. Potrawę dusimy na małym ogniu, do chwili uzyskania odpowiedniej miękkości.
Ja dodałam również pokrojoną świeżą kolendrę - całość uzyskała balsamiczny, egzotyczny smak, przenosząc nas symbolicznie w odległe rejony Azji..




A na deser ciasto rabarbarowe z aromatyczną kawą..




Pozdrawiam Was serdecznie, życząc pięknego, słonecznego dnia przepełnionami cudownymi aromatami, smakami...

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Poranne opowieści z balkonem w tle..



03.06.10


..Późnym porankiem, zbudzona mruczeniem Mocci, doznałam uczucia zbliżonego do poczucia winy.. spałam zbyt długo, zupełnie jakbym przeoczyła coś ważnego, wyjątkowego..


Mocca śpiąc u mych stóp, najwyraźniej nie doznaje takich uczuć - żyje swoim rytmem, niezależnym od jakichkolwiek okoliczności, śpi kilka godzin, po czym wstaje aby cieszyć się chwilą doczesną. Zjada swoje posiłki maleńkimi porcjami, popija świeżą wodę, wyleguje się na słońcu, tudzież biega jak szalona za kolorową piłeczką..


Odkąd jej życiowa przestrzeń powiększyła się o zazieleniony balkon - uwielbia spędzać popołudnia wśród soczyście zielonego igliwia lub z największym zainteresowaniem przyglądać się temu co dzieje się na umiarkowanie ruchliwej drodze pomiędzy blokami.


Przygląda się przelatującym mewom tudzież poluje na nieliczne muchy.. a kiedy nachodzi ją ochota na pieszczoty - przymilnie wyciąga swe długie ciało w oczekiwaniu na porcję głaskania, nie zapominając o drapaniu.. czasem podchodzi do mnie, kiedy czytam książkę, dotykając mnie swoim szorstkim, różowym noskiem.. jest urocza, trudno uwierzyć mi, iż wcześniej nie było jej z nami...

Moje poczucie winy zanika wraz z upływającymi minutami, które zaplatam w turkusowe korale..


..turkusowe niebo malowane białymi obłokami, turkusowa bluzka zwiewnie opływająca moje ciało.. turkusowy szal oraz kolczyki..
Łagodnie sączące się dźwięki muzyki, unoszą mnie w turkusowej przestrzeni..

A na balkonie rozgościły się kolory słońca, soczystej trawy oraz Marokańskiej czerwieni.. do Maroka coraz bliżej - jeszcze tylko kilkanaście dni..












Cdn..
Pięknego dnia Wam zyczę!!!




piątek, 11 czerwca 2010

Kąpiel laptopa oraz odrobina wspomnień...

Czas mija tak szybko.. dni niczym barwne korale, wplecione w codzienne poszukiwania i zmagania kreują mozaikę przypominającą błyszczący w słońcu naszyjnik..
W zależności od pogody, przyodziewa on różnorodne odcienie radości, smutku, czasem niepokoju.. roztargnienia..
Od dwóch dni usilnie staram się dodać zaległe wpisy - niestety bez skutecznie!
Moja nieobecność została wymuszona niespodziewaną awarią - wykąpałam swojego laptopa w pokaźnych rozmiarach kubku herbaty.. po sekundzie laptop wyłączył się, a Damian zachowując maximum spokoju, stwierdził, iż pewnikiem laptop uległ spaleniu!
Biorąc pod uwagę, iż wszystkie zdjęcia, które robiłam przez ostatni rok, znajdowały się nieroztropnie tylko w moim laptopie (w przeciwnieństwie do tych z dalszych podróży, które Damian troskliwie przechowuje w różnych miejscach), przeżyłam chwilę grozy, sądząc, iż w jednej sekundzie uległy one zagładzie!

Przeraziło mnie to, jednak w napięciu czekałam, aż Damian rozkręci to małe urządzenie, w którym mieści się zawartość moich rocznych wspomnień i chwil, zatrzymanych w kadrze.. laptop został rozkręcony do ostatniej śrubki - na szczęście okazało się, iż szybka reakcja Damiana, uratowała kartę pamięci, a jak się później okazało nawet płytę główną - czarna to magia dla mnie, tym niemniej ogarnęło mnie poczucie prawdziwej radości! Moje zdjęcia zostały uratowane!

Laptop suszył się kilka dni, aby w końcu na nowo zacząć działać! Niestety klawiatura okazała się bardziej kapryśna, nie pozwalając nic pisać przez kolejne dni.. w końcu, kiedy Damian zamówił nową - ta postanowiła zadziałać!

Tak więc, znów mogę korzystać z mojego staruszka laptopa, który pomimo zadrapań i okropnej rysy na ekranie, wiernie służy mi swoją życzliwą łaskawością..

Tydzień temu, wybraliśmy się pod namiot w okolice Loch Lomond..
Był to wyjazd odrobinę szalony z przyjemną nutą ekscytacji - uwielbiam noce spędzone pod osłoną wiotkiej tkaniny naszego namiotu, kołysanej wiatrem..
W rodzącej się ciszy nadchodzącej nocy, dobiegają nas tylko ciche trely nocnego ptactwa... oraz szum potoku, przy którym rozbiliśmy nasz maleńki dom wędrowny.
Loch Lomond, to kraina malownicza i piękna.. prawdopodobnie piszę słowa, które pojawiają się jako opis niemalże każdego odwiedzanego przez nas miejsca w tej księżycowej krainie.. tym niemniej biorąc pod uwagę, iż brzegi tego najdłuższego w Szkocji jeziora (37km długości i ponad 8 km szerokości), po jego wschodniej części, otoczone są pięknymi lasami Parku Trossachs, brzegiem poszarpanym malowniczymi urwiskami, które stanowią bramę do licznych ścieżek prowadzących ku stojącym w ciszy szczytom, pogrążonych w niemej zadumie, przerywanej jedynie podmuchami wiatru - rzeczywiście jest to miejsce, które jak wyczytałam - może być oazą spokoju!

Niewątpliwie, takie ono jest.. kiedy przybyliśmy tam po raz pierwszy z naszymi przyjaciółmi, ku mojemu zaskoczeniu naszym celem było wejście na szczyt Ben Lomond - cel zacny, jednakże biorąc pod uwagę, moje nieprzygotowanie, pierwszego dnia borykałam się z wszechobecnym błotem i brakiem odpowiedniego obuwia..

Jednak noc spędzona na przełęczy, przerodziła się w piękny, słoneczny poranek, a naszym oczom ukazała się rozległa, cudownie dojmująca panorama - Loch Lomond wraz z rozlicznymi szczytami, otulającymi brzeg jeziora..

Tym razem, przyjechaliśmy tutaj, aby podążyć karkołomną drogą wzdłuż brzegu, otoczonego soczyście pachnącym lasem.. liczne krzewy rododendrowe, piękne drzewa oraz rozległe pola modrakowego kwiecia, malują rozległe przestrzenie, niczym obraz wytrawnego artysty..












Spędziliśmy cudowny dzień pod niebem pełnym słońca.. dzień pożegnał nas pełnym dramatyzmu i mistyki niebem.. aby następnego dnia powitać ulewą rozmywającą najskrytsze marzenia...
Kończąc garść podróżniczych wspomnień, pozdrawiam Was bardzo serdecznie i dziękuję za odwiedziny Tym wszystkim, którzy mimo wszystko jeszcze tutaj zaglądają! :)

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin