czwartek, 27 maja 2010

Okruchy szczęścia w słoneczny dzień..


Odkąd wróciłam z Polski, pogoda niemalże rozpieszcza nas swoim ciepłem, blaskiem słońca rozświetlającym otaczający mnie świat..
Jest już chłodniej, aniżeli 4 dni temu, jednak wbrew zapowiedziom o zmianie pogody - nadal świeci słońce..
Nawet wieczory spowite jasną poświatą, zachęcają do jazdy rowerem przed siebie, w nieznane..
I choć po całym dniu pracy, pierwsze myśli mkną w stronę domu - tak naprawdę rodzą się pragnienia jak najdłuższego obcowania z przyrodą - zwłaszcza, iż 13 godzin w szpitalnych murach, przez kolejne 4 dni, nie pozostawiają wiele chwil do cieszenia się ciepłymi promieniami muskającymi spragnioną słońca twarz..
Zaledwie podczas krótkich chwil podczas przerwy, wsłuchana w śpiew ptaków, chłonę zapach rodzącego się lata..
Czasem wraz z D. (moim pacjentem, o którym wspominałam wcześniej), siadamy na jednaj z ławek w ogrodowym zaciszu, rozmawiając o życiu.. lubię te chwile, pozwalające spojrzeć głębiej w zakamarki teraźniejszości w jakiej mam szczęście obcować, na skrawki tego co szczęściem nazwać należy!
Kilka dni temu, D. powiedział mi, iż jest szczęściarzem - żyje w pięknym kraju, miał możliwość podróżowania, poznał wielu dobrych i ciekawych ludzi.. a teraz otaczają go osoby, które opiekują i troszczą się o Niego.. natomiast gdzieś w oddali nadal giną ludzie, toczą się wojny, niespodziewane powodzie zabierają cały dobytek rodząc ból i cierpienie..
Tak, jesteśmy szczęśliwcami - los, który daje i odbiera - dziś obdarza nas tym co najlepsze!
Pomimo przemijalności i pożegnań, które bolą - nadal otacza nas piękno, dobrzy ludzie i przyjaciele!!
To bardzo wiele...
Trzy dni temu, skończyłam pracę o 15 - pomimo pochmurnego poranka, dzień przerodził się w piękną, słoneczną zachętę do wędrówki wśród polnych bezdroży..
Zaopatrzywszy się w szybki prowiant, wyruszyliśmy w kierunku Queensferry, gdzie królują dwa znane prawdopodobnie większości - mosty.
Droga wiodąca wśród drzew, łąk, pastwisk, nad brzegiem morza łączy w sobie tęsknotę za lasem, beztroską i szumem fal rozbijających się o brzeg..
To pagórki i stare posiadłości, zamek przycupnięty na skraju plaży, który pokazywałam już wcześniej oraz majestatyczny Dalmeny House, zbudowany przez angielskiego architekta Wiliama Wilkinsa w 1815 roku. To pierwsza w Szkocji rezydencja w stylu neogotyckim. (wg przewodnika Pascal).
Po dotarciu, nad brzeg morza, gdzie naszym oczom ukazały się wspomniane wcześniej mosty, zakotwiczyliśmy na dłuższą chwilę, schronieni przed wiatrem, wygłodniali zajadaliśmy się chlebem z czarnymi oliwkami, hummus, aby ostatecznie zakończyć ucztę pysznym sernikiem..
W drodze powrotnej, znów wsłuchana w szum potoku, powracałam myślami do Słowackiego Raju - zawsze kiedy jestem w tym miejscu, moje wspomnienia związane ze Słowacją, nabierają wyrazistości i mocy..















Wędrując po Szkocji, tej bliższej, czy też dalszej - docieram do miejsc, które niewątpliwie zachwycają.. Chwile szczęścia, wypełniają duszę mą i serce..
Pozdrawiam Was serdecznie i dużo słońca życzę!!!

środa, 19 maja 2010

10 zdjęcie i jego wspomnienia..

Czas tak szybko płynie!!
Wczorajszej nocy wróciłam z tygodniowego pobytu w Polsce - od komputera stroniłam jak najdalej.. niestety wiadomości o zatrważających powodziach, docierały do mnie zewsząd..
Powracają wspomnienia z poprzedniej powodzi a i świadomość tego, iż nieopodal tak wielu ludzi traci wszystko, dosłownie w jednej chwili - zatrważa i napawa mnie głębokim współczuciem..
Poprzednim razem, mieszkańcy mojej rodzinnej miejscowości - zorganizowali obóz dla dzieci z terenów objętych powodzią - był to piękny przejaw solidarności z poszkodowanymi i świadectwo, iż w najtrudniejszych sytuacjach jesteśmy w stanie okazać swoją bezinteresowność i pomoc. Ja miałam to szczęście, iż zaproponowano mi uczestnictwo w tymże projekcie, jako wychowawca najmłodszej grupy - był to piękny, niezapomniany czas - dla tamtejszych dzieci, możliwość spędzenia normalnych wakacji - poza smutkiem i walką o normalność pomimo tragedii, jaka dotknęła ich rodziny.
Do dziś utrzymuję kontakt z jednym z chłopaków - wówczas małym chłopcem, którego nosiłam nieustannie na swoich barkach - dziś to już dorosły mężczyzna, aż trudno uwierzyć, że minęło tyle czasu!
Z bólem w sercu obserwuję to co dzieje się w naszym kraju - mam tylko nadzieję, iż niebawem deszcze ustąpią słonecznej pogodzie, a poszkodowani ludzie otrzymają jak najlepszą pomoc!
Przed moim wyjazdem Kaprysia zaprosiła mnie do zabawy, która jak zauważyłam przemknęła przez wiele blogów..

Wspomnienia uwielbiam, dlatego dziękuję Kaprysiu - chętnie wezmę w niej udział! :)


Pominę reguły gry, bowiem większość osób, które do mnie zagląda, dokładnie je zna - wspomnę tylko, iż ja sama stałam się posiadaczką aparatu dopiero tuż przed wyjazdem do Nepalu (3lata temu) - dawno temu byłam co prawda posiadaczką smieny, jednak ta uległa wypadkowi, a na kolejny aparat musiałam swoje odczekać.. a kiedy poznałam Damiana, który zawsze miałam poczucie, iż robi zdjęcia 100 razy lepsze od tych, które ja mogłabym robić, przez kolejne 6 lat ograniczałam się do tego, iż Damian robił slajdy, ja ewentualnie prosiłam aby coś sfotografował..

W naszej komputerowej kolekcji odszukałam te najstarsze (niestety nie najlepsza kopia ),
10 zdjęcie związane jest z naszym pierwszym wspólnym wyjazdem - Jażdżówki - lato - Damian jako instruktor żeglarstwa "ukrywał" :) mnie w swoim namiocie.. rzecz jasna nie przez cały czas..

Przywiązana do pnia, nieopodal brzegu spokojnym rytmem dryfowała dziwna tratwa..
Intrygowała nas niebywale jej konstrukcja - drewniany podest pływający dzięki przymocowanym pustym butelkom. Na podeście, nic innego jak dwa drewniane krzesła zapraszające wręcz do żeglugi :)

Wraz z naszą znajomą postanowiłyśmy sprawdzić możliwości owej konstrukcji - następnego dnia razem z Damianem przepłynęliśmy na drugi brzeg jeziora.. kołysani coraz większymi falami mijaliśmy łodzie większe i mniejsze - jednak wszyscy zgodnie pozdrawiali nas jakbyśmy byli wytrawnymi szczurami morskimi. :)


10 zdjęcie z mojej kolekcji - zostało zrobione w Indiach..

Jego historia?

To podróż o której marzyłam od dzieciństwa.. To okruch spełnionego szczęścia..

..spacer w spiekocie dnia wśród kolorowych, brudnych, jednocześnie niebywale niezwykłych zakątków świata, który zadziwia, zaskakuje.. czaruje wielobarwną magią tamtejszych kobiet!

Zainspirowana wspomnieniami.. odrobiną wolnego czasu, jaki niespodziewanie został mi podarowany - nie wspominając o skutkach ubocznych ;)
postanowiłam zrealizować swój maleńki zamysł, krążący po mojej głowie od początku roku.. sukcesywnie będę uzupełniać minione dni, począwszy od pierwszego dnia 2010 roku - to mój maleńki projekt, który chciałabym zakończyć wraz z kończącym się rokiem - tymczasem, zapraszam Was serdecznie a jeśli zechcecie wyrazić swoje opinie - będzie mi niezmiernie miło!!!


Day by Day - to kadry, będące zapisem kolorów,światła, zapachów, kształtów, miejsc, ludzi, danego dnia, danej chwili.. niewiele słów, zazwyczaj tylko obraz i wspomnienie jakże ulotne...

wtorek, 11 maja 2010

Poranne wpieki...



Przebudziłam się o poranku z ogromną ochotą, smaku świeżo wypieczonego pieczywa..
Zapach pieczonego chleba - to pokusa silniejsza ponad wszystko!
Od pomysłu do realizacji nie długa droga, zwłaszcza jeśli naprawdę mamy na coś bardzo ochotę..
Po długich debatach z jakiego skorzystać przepisu, który pozwoliłby na stosunkowo szybką konsumpcję, doszłam do wniosku, iż przeproszę przepis, który otrzymałam od mojej znajomej około 15 lat temu - chleb ten jest niezwykle łatwym i pysznym, a ponieważ piecze się go na drożdżach - nie wymaga długiego procesu wyrastania.
Pamiętam dzień, kiedy upiekłam go pierwszy raz - był ciepły lipcowy dzień,
z wyrobionego ciasta upiekłam 3 duże bochenki w trzech wariacjach smakowych - ze słonecznikiem, soczewicą oraz ze śliwkami.

Każdy smakował wyśmienicie, a mnie wypełniała ogromna radość z faktu, iż upiekłam swój pierwszy chleb.. oczywiście chleb na drożdżach nie jest takim dziełem jak na zakwasie, jednak mimo wszystko moja radość była ogromna.
Był to dzień urodzin mojej dobrej znajomej, a ponieważ wiedziałam, jakie prezenty sprawiają Jej największą radość - podarowałam Jej mój chleb.
Był jeszcze ciepły i pachnący, wraz z bukietem polnych kwiatów stał się skromnym, jednak zapamiętanym do dzisiejszego dnia darem.

Dla tych, którzy chcieliby spróbować - magiczna receptura:

Chleb Ani M.
1kg mąki
25 dag otrąb pszennych
3 łyżki siemienia lnianego
2 łyżki cukru
słonecznik
1 1/2 łyżki soli
1l mleka
10 dag drożdży

W litrowym naczyniu należy rozetrzeć drożdże wraz z cukrem. Dodać podgrzane do 30*C mleko oraz szklankę mąki. Dokładnie wymieszawszy, pozostawiamy do wyrośnięcia.
Mieszamy pozostałe składniki (mąkę, ziarna, mleko) ostatecznie wyrośnięty zaczyn.
W ciepłym miejscu pozostawiamy do wyrośnięcia.
Przełożone do foremek ciasto pieczemy początkowo w 50*C , do momentu aż ciasto wyrośnie, następnie przez 80min w 200*C.

Tym razem przepis odrobinę zmodyfikowałam, dodając odrobinę pieczonej cebulki oraz 3 łyżki rozdrobnionych pomidorów z czarnymi oliwkami.
Z części ciasta upiekłam bułeczki, które posmarowane surowym jajkiem - uzyskały złocistą, chrupiącą skórkę.

W oczekiwaniu na opóźniające się śniadanie, postanowiłam zaspokoić rosnący głód Damiana - słodkimi naleśnikami.. w duecie z konfiturą z dzikiej róży oraz pachnącą kawą - smakowały przepysznie!





Kochani!

Z winy mojego laptopa, tudzież innej tajemniczej przyczyny, moje problemy z dodawaniem komentarzy znów się pojawiły :(
Mogę dodawać kolejne posty, ale nic poza tym..


Chciałam Wam bardzo serdecznie podziękować - za Wasze współczucie, serdeczności i przestrogi - Kaprysiu, zapewne masz rację co do cierpliwości Bogów :)
Będę rozważniejsza i bardziej uważna.. wierzcie mi lub nie, po moich ostatnich wypadkach, naprawdę zachowuję maximum uwagi na drodze (kiedyś samochód potrącił mnie w miejscu, gdzie wiodła ścieżka rowerowa, on powinien stanąć, ja miałam pierwszeństwo - on oczywiście odjechał, jednak inny kierowca zaniepokojony zatrzymał się pytając czy wszystko ze mną w porządku. Od tamtej pory zachowawczo, to ja zwalniam w tym miejscu z obawy przed natrafieniem na kolejnego szalonego kierowcę).
Cóż, tym razem po prostu oślepiło mnie słońce - co tutaj w Szkocji nie często się zdarza!!

Dziewczyny!
Wasze historie poruszyły mnie bardzo (Alexo - czytając Twoje słowa, łzy wypełniły moje oczy! Jak dobrze, że pojawiła się owa kobieta w tamtym czasie!)
Jolu - ponoć każdy z nas ma swojego anioła - opinia ta jest odczuciem subiektywnym - jednakże wielce prawdopodobnym!
Dziękuję Wam bardzo, za chęć podzielenia się ze mną Waszymi doświadczeniami - jeśli złośliwość przedmiotów martwych ustąpi - powrócę jeszcze do minionego postu..

Kończąc moje pisanie - Kaprysiu - dziękuję za zaproszenie do zabawy - niebawem podzielę się z Wami, moją krótką historią 10 zdjęcia :)

Serdecznie Was pozdrawiam i życzę spokojnej nocy!!!

poniedziałek, 10 maja 2010

Kiedy jasne słońce wita nas o świcie...

"..Ludzie zawsze przybywają punktualnie tam, gdzie są oczekiwani."
- Paulo Cielho
Wczorajszy poranek był zjawiskowo piękny...
Popijając świeżo zaparzoną kawę z zachwytem wpatrywałam się w jasne promienie, muskające zroszone rosą listki bluszczu.. poetycko pięknie, byłoby cudnie trwać w tej chwili nie musząc podążać ku codziennym obowiązkom.
Obowiązki jednak wzywają..
Opuściwszy zatem nasze osiedle, wraz z moim czerwonym towarzyszem drogi, pognałam pustą szosą przed siebie..
Dzień, podobny do innych - o poranku podążam do szpitala tą samą drogą, raz w słońcu, raz w deszczu.. Wsłuchuję się w świergoczące ptaki, obserwuję rozkwitające drzewa, a kiedy niebo czerwieni się od wschodzącego słońca, moje serce doznaje przemiany, jaka ma miejsce w czasie narodzin piękna..
Zapewne byłby to właśnie taki poranek, gdyby nie wyjątkowo jasne słońce..
Zastanawiałam się czy wspomnieć o tym co przytrafiło mi się wczorajszego poranka - aby nie martwić moich najbliższych, przemilczałam moją kolejną niefortunną przygodę..
Pomyślałam jednak, ze napiszę w dużym skrócie o tym, ku przestrodze innym rowerzystom!
Otóż, kiedy pokonałam kilka zaledwie metrów, słońce wręcz oślepiło mnie swoim blaskiem, do tego stopnia, iż zaczęłam zastanawiać się jak długo tak jeszcze będę jechać i jak dobrze, że w sobotni poranek ulice zazwyczaj są puste.. jednak dosłownie po krótkiej chwili poczułam silne uderzenie w głowę, po czym wylądowałam na jezdni, a dokładnie na kolanach. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie się podnieść, kiedy jednak w końcu pozbierałam swoje obolałe kości, byłam w ogromnym szoku, nie mogłam wręcz uwierzyć, iż stoi przede mną ogromny samochód ciężarowy!
Jak to możliwe, że nie widziałam go wcześniej?! Zupełnie jakby był niewidzialny i dopiero w chwili zderzenia ze mną ukazał się w całej okazałości!!
Nie wiem dokładnie o czym jeszcze myślałam w tamtej chwili, jednak podniosłam się w końcu i pojechałam do szpitala. Tam okazało się, że moje kolana są tak boleśnie obite, iż praktycznie nie mogę chodzić. Poza tym, emocje które prawdo podobnie zaczęły w końcu opadać, spowodowały, iż moje nogi nie dość, że były strasznie obolałe, to jeszcze wątłe jak z waty. W końcu odesłano mnie do domu.. Dziś czuję się już lepiej, choć przyznam, że trudno mi do chwili obecnej uwierzyć, że coś takiego mi się przytrafiło!
Ja naprawdę nie widziałam tego samochodu!
Damian stwierdził, ze NHS wyda specjalną klauzurę dla mnie - bowiem ostatnimi czasy częściej ulegam wypadkom, aniżeli choruję na grypę! Moi znajomi stwierdzili, że nie powinnam jeździć rowerem, choć ja utrzymuję, iż nie chodzi o to aby czegoś unikać, zwłaszcza jeśli naprawdę to kochamy!
Jednak pamiętajmy o środkach bezpieczeństwa - w przypadku jazdy rowerem - przede wszystkim zakładajmy kask!
Już nie pierwszy raz przekonałam się jak bardzo jest on istotny!
Gdybym kasku nie miała tym razem na głowie - byłaby ona zdruzgotana, bowiem uderzyłam z dużą siłą w tył ciężarówki.
Zakończyło się to tylko tym, iż przez dłuższy czas bolał mnie kark, ale gdybym kasku nie miała?? Kto wie, jak by się to skończyło.
Kiedy wróciłam do domu Mocca wylegiwała się w swoim ulubionym miejscu - naszej sypialni.. kiedy ja położyłam się na kanapie, aby spędzić tam cały dzień wczorajszy jak i dzisiejszy - niespodziewanie Mocca przyszła do mnie, po czym wtuliła się w moje obolałe nogi - a muszę Wam powiedzieć, że nie robi tego od dawna (oprócz nocy), jednak pamiętam, że kiedy w styczniu potrącił mnie rowerzysta, Mocca również miała w zwyczaju kłaść się na moje nogi, zupełnie jakby wyciągała złą energię. Czy koty rzeczywiście wyczuwają nasze boleści?
Korzystając z niespodziewanie wolnego czasu, skończyłam czytać "Pielgrzyma" - książkę kończy zdanie, które zacytowałam na samym początku - niesamowicie trafne i nawiązujące do tego co przytrafią się w moim życiu..
Kiedy rok temu złamałam nogę, była już noc, droga była zupełnie opustoszała a noc zapowiadała się wyjątkowo zimna. Ja niestety podtrzymując złamaną nogę, nie byłam w stanie wyjąć telefonu, zatem prwdopodobieństwo uzyskania pomocy czy też powiadomienia Damiana, była znikoma.. jednak niespodziewanie pewna dobra kobieta, pojawiła się w tym wyludnionym miejscu i pomimo tego, iż nie sądziła, że na ziemi leży osoba - zatrzymała się, ponieważ tak nakazała jej intuicja. Myślę, że miałam dużo szczęścia, bowiem dzięki tej osobie, która znalazła się - dla mnie, w najbardziej odpowiednim momencie, otrzymałam pomoc najlepszą jaką mogłam oczekiwać!
Prawdo podobnie i Wy miewacie podobne doświadczenia - chętnie posłucham Waszych opowieści jeśli zechcielibyście się ze mną nimi podzielić!
Korzystając z pięknej pogody, sfotografowałam ostatni florystyczny splot.. gałązek i kilku muszelek oplecionych bluszczem..


Piękny poranek, zakończył się cudownym zachodem słońca...


Przez ostatnie kilka dni przytrafiają mi się dziwaczne historyjki.. między innymi nie mogłam przesłać choćby kilku słów zaglądając do Was a i odpowiedzieć na przesłane dla mnie komentarze.
Dziękuję Wam za serdeczne słowa - zwłaszcza po moich ostatnich dwóch wpisach!
Wszystko jednak wskazuje na to, iż znów wszystko zaczyna działać normalnie :)

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i pięknego poranka życzę!!


...Nawiązując do rodzących się pragnień..

środa, 5 maja 2010

Smak minionych podróży oraz florystyczne impresje..

O poranku otrzymałam maleńką paczuszkę - to niespodzianka jaką wysłała dla mnie Oleńka - 3 torebeczki z egzotycznie pachnącymi mieszankami przypraw!
Zapach odległych Indii, osnute białym śniegiem himalajskie szczyty oraz nepalskie wędrówki, nagle powróciły niczym wczorajsze marzenia..
Jak wiele tęsknot powraca otulając nas swoją słodyczą?

Spędziłam wczoraj długi dzień w szpitalu.. wbrew moim ostatnim odczuciom - był to dobry dzień. Myślałam długo o tym co napisałam poprzedniej nocy - bywa, iż moje emocje rodzą myśli i słowa, które ukazują wnętrze pełne rozterek, tęsknot za tym czego nie robię a robić pragnę.. zasypiałam w złym nastroju, a poranek nie zmienił tego stanu, pomimo nieśmiałych promieni słońca..
Zatapiając się w poczuciu słabości, przez moment pozwoliłam aby czarne chmury osnuły moje wnętrze.. nie powinnam pisać w takich chwilach, bowiem każda minuta rodząca się w ramionach dnia przynosi nowe refleksje, jaśniejsze spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość..
Pozwala dostrzec nowe perspektywy i możliwości..
Udziela wskazówek którą drogą podążać, pomimo rodzących się wątpliwości.
Kiedy skupiłam się nad małym florystycznym przeobrażeniem, którego efekty możecie ocenić poniżej - pojawiły się pierwsze uczucia pozytywnej energii - uzdrawiającej niczym źródlana woda..
Powróciłam przez moment w miejsca, które odwiedziliśmy - Majorkę, z której przywiozłam zasuszone liście przypominające kwiat (który po okresie, kiedy królował w misie z innymi zdobyczami, stał się elementem, z którym nie do końca wiedziałam co mam zrobić).. tutejsze góry Grampiany, które odwiedziliśmy podczas niedawnej wycieczki - nieopodal jeziora nad którym zasypiały pokryte śniegiem stateczne szczyty, napotkałam pokaźną ilość suchych gałęzi - ich wiotka i delikatna postura skusiła mnie do tego, aby zabrać je do domu - aby w przyszłości wykorzystać w tworzeniu florystycznych impresji..
Układając bukiet z zebranych dobrodziejstw, wykorzystałam również zasuszone papryczki, czekające na swoją wielką chwilę..
Nie jest to wielkie arcydzieło, jednak bardzo lubię momenty, kiedy z poszczególnych elementów powstaje harmonijna całość.
Papryczki ożywiły surową posturę stroika, dodając mu odrobiny pikanterii - podobnie jak te w dzisiejszych potrawach, które ugotowałam dzięki Oleńce!
Chęć na egzotykę smaku nadal wywołuje we mnie dreszcz motywujący do działania..
Niespodzianka w postaci różnorodnych przypraw - stała się doskonałym pretekstem do ugotowania czegoś naprawdę egzotycznego!
Xacutti curry!
- to kompozycja wiórków kokosowych, imbiru, czosnku, cebuli, pasty curry, świeżej papryczki chilli oraz kilku innych dodatków.
Wykorzystując ową mieszankę, sporządziłam dwa różne dania, przedtem jednak zagotowałam ją z 300 ml wody wraz 60ml mleczka kokosowego. Następnie podzieliłam na dwie części.
Do jednej z nich dodałam pokrojone w kostkę 2 słodkie ziemniaki oraz różyczki z połowy niewielkiego kalafiora. Gotując je do momentu kiedy osiągnęły stan chrupiącej miękkości. Mieszając je delikatnie w międzyczasie, ostatecznie połączyłam z 4 łyżkami rozdrobnionych pomidorów oraz 2 łyżkami cukru trzcinowego.
Gotowane przez kolejne 5-10min osiągnęły stan aksamitnej plejady smaków - bogactwo różnorodności, spójnie tworzące pełną egzotyki całość.
Druga część posłużyła mi jako bazę do potrawy podobnej do tej, którą przygotowałam ostatnim razem - różniąca się jednak zdecydowanie poszczególnymi przyprawami. Poza tym aby uzyskać zdecydowanie wyrazistszy smak kokosa, dodałam jeszcze raz około 150 ml mleka kokosowego.
Listki świeżego szpinaku zanurzyłam w gotującej się, pachnącej Hawajami mlecznej konsystencji, a po około 10min, szpinak połączyłam z kawałkami żółtego sera - przy czym polecany jest tradycyjny ponir.
Doprawiwszy odrobiną soli oraz cukru - uzyskałam potrawę, która idealnie komponuje się wraz z jaśminowym ryżem!
Kolejna magiczna mieszanka, to:
Tarka Dhal Curry - pomarańczowa soczewica wraz z papryczką chilli, różnymi przyprawami oraz świeżymi listkami currry - pikantna z nutą dalekiego Nepalu..
Czas poświęcony na przygotowanie dań, stał się wędrówką ku miejsc do których w przyszłości pragnęłabym powrócić - dziś aromat zarówno palącego się kadzidełka jak i poszczególnych przypraw - zawirował w naszym wnętrzu, niczym chorągiewki powiewające na wietrze..
Olu - dziękuję Ci raz jeszcze za tę ucztę smakowo -estetyczną!!!
Wszystkich zainteresowanych mieszankami, zapraszam na stronę sklepu:
A jeśli mielibyście ochotę raz jeszcze, powędrować ze mną szlakiem angielskiego wybrzeża - zapraszam Was serdecznie tutaj!



Bywają chwile, kiedy miewam tylko złudzenia...
..Innym razem wierzę, pomimo wszystko we własne marzenia!!!

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie!!

poniedziałek, 3 maja 2010

Anioły i demony...

"Kochać silniej, żyć intensywniej, podejmować większe ryzyko."
- Paulo Coelho

Memu przebudzeniu towarzyszyła aura wątpliwego optymizmu..
Jedynie widok śpiącej obok Mocci, drobinę rozpromienił moje pochmurne wnętrze - przebudziwszy się dość późno, odsysałam zalegające w głowie nieprzyjemne uczucia i myśli - niedawno byłam na rozmowie o pracę - było miło, ale nie chcą mnie.. otrzymałam wiadomość, iż w przyszłości mogę zgłosić swoją kandydaturę raz jeszcze, ale tym razem - życzą mi tylko powodzenia na przyszłość! Standardowa procedura - miła, jakby na to nie spojrzeć - choć tak naprawdę pozostawia posmak goryczy..
To oczywiście nie koniec świata.. tak naprawdę pragnęłam podjąć tę pracę głównie dlatego, iż atmosfera na moim oddziale jest na tyle ciężka, iż miewam dni, kiedy po prostu nie mam sił tam przebywać - psychicznie, a to gorsze od jakiegokolwiek zmęczenia fizycznego - fizycznie mój organizm regeneruje się bardzo szybko.. psychicznie - boleje, truchleje, zapada się w głębokie otchłanie rozpaczy - a droga regeneracji trwa długo...
I pomimo tego, iż mój bezpośredni kontakt z naszymi pacjentami, najzwyczajniej w świecie sprawia mi radość oraz pozostawia poczucie, iż to co robię jest wartościowe i dobre - pragnę opuścić to miejsce.. dlatego, kiedy zostałam zaproszona na rozmowę - odebrałam to jako szansę na ucieczkę z miejsca, które jest dla mnie ważne, jednocześnie pochłaniające tak wiele mojej energii, iż zaczynam odczuwać, iż moje pragnienia zaczynają topnieć a prawdziwa przyczyna chęci zmiany, zanika niczym kra pływająca po wzburzonym morzu ... cóż, najwyraźniej nie jest to jeszcze czas opuszczenia szpitala, tym niemniej pierwsze blokady zostały przełamane..

"Bierność nigdy nie jest najlepszym rozwiązaniem, ponieważ wszystko dookoła się zmienia, a my musimy dostosować się do tego rytmu.." pisze Paulo Coehlo, a Sophia Loren mówi: "rób to, co kochasz" ...

Aby ugasić rozpalony natłok myśli - przygotowałam kawę z cynamonem w prawdziwym ekspresie.. ugotowałam owsiankę po czym włączyłam Carminę Buranę..
Zapach kawy unosił się w powietrzu a ja podążałam szlakiem moich pragnień - moja znajoma powiedziała mi wczoraj: "zanim zaczniesz biegać, musisz nauczyć się chodzić" - małymi krokami do celu.. z uśmiechem na ustach!
..Jeden z pacjentów w rozmowie z pielęgniarką, powiedział - uśmiecham się, bowiem gdybym tego nie robił, nieustannie bym płakał.. Jego życie wraz z pojawieniem się choroby zmieniło się diametralnie - jednak każdego dnia, obdarza nas jednym z najcieplejszych uśmiechów jakie widziałam!
Kiedy zaglądam do D. (pacjenta o którym wspominałam wcześniej), niezmiennie wita mnie również z promiennym uśmiechem oraz ciepłymi słowami - na przekór początkowej niechęci - traktuje mnie teraz z ogromną sympatią, a co najważniejsze pomijając chwile kiedy naprawdę odczuwa ogromny ból - bywa naprawdę sympatycznym człowiekiem dla wszystkich..
Moja praca naprawdę daje mi dużo satysfakcji, jednak chciałabym aby moja codzienność wyzwalała moją kreatywność.. aby twórcza cząstka mego wnętrza miała możliwość zaistnienia częściej aniżeli bywa to dotychczas...

Myśli wyzwalają pragnienia i tęsknoty.. za smakami, zapachami.. barwami - mozaiką codzienności, która kreuje nasze życie..
Jestem przekonana, iż zawsze kiedy czegoś pragniemy bardzo mocno - w końcu, to do nas przychodzi.. lub jak powiedziała Oleńka - powraca do nas!
Kiedy przyjechałam do Szkocji, odwiedziłam pewien sklep z pięknymi drobiazgami z różnych zakątków świata - pamiętam też, iż zatrzymałam się na dłużej przy pewnej książce kucharskiej - nie jest ona jednak typową książką z przepisami - to zbiór pięknych zdjęć, wspomnień i najbardziej ulubionych dań, jakie smakowali autorzy podczas licznych podróży po świecie -
World food cafe - książka, która przenosi w świat piękny i smakowity! Mnie oczarowała - niestety cena jej była zbyt wysoka na ówczesny mój budżet, choć i teraz nie mogę powiedzieć, iż należy do najtańszych.. przyznaję, iż długo myślałam jednak o niej a i posiadaczką jej pragnęłam zostać.. w końcu jednak, gdzieś umknęło moje pragnienie..
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy podczas naszej wizyty u
Oli (która co prawda nie ma teraz czasu na prowadzenie bloga, ale również go posiada!), w rozmowie o ulubionych smakach, naszej wyprawie do Maroka - powiedziała, iż ma pewną książkę, która może spodoba mi się - kiedy zobaczyłam okładkę, poczułam jak dreszcz przebiega po mych plecach, niczym ciepły powiew wiatru!
Była to książka, którą tak bardzo chciałam zakupić - przeglądam ją teraz z pasją oraz ogromną fascynacją i nie mogę się nacieszyć, iż powróciła do mnie!!
Będzie u mnie gościć przez jakiś czas, dzięki serdeczności Oleńki - inspirując w sztuce jaką jest gotowanie...

Analizując przemykające myśli - odkrywam nader wyraziście, jak bardzo pragnę sztuki i choćby małej cząstki artyzmu w moim życiu.. bez względu na jakiej płaszczyźnie się on objawia..

Dziś zaczerpnąwszy inspiracje z "World food cafe" - przygotowałam danie przenoszące mnie w odległe zakątki egzotycznej Azji..

"Saag paneer" - szpinak w kuchni Indyjskiej jest jednym z moich ulubionych dań - z cząsteczkami sera wraz z charakterystycznymi przyprawami oraz odrobiną śmietany - sprawia, iż moje podniebienie doświadcza uczty niezwykle wykwintnej!!

Przygotowując ów potrawę, niestety nie miałam możliwości uzyskania dokładnie tegoż samego smaku, jaki pamiętam choćby z naszych ostatnich 3 wizyt w Indyjskich restauracjach podczas naszej podróży wzdłuż Wybrzeża Anglii - jednak dodając szczyptę cynamonu, gałki muszkatołowej, imbiru oraz odrobiny curry - uzyskałam smak wielce zadowalający :)
Wraz z zieloną herbatą zaparzoną w glinianym dzbaneczku - rozkoszowaliśmy się smakiem wyrafinowanym i bardzo sugestywnym..

Moje poranne chmury rozwiały się wraz z pierwszym zapachem unoszącym się znad rozgrzanego wooka.. a kiedy po południu poddałam się florystycznym przemianom (efekty końcowe zaprezentuję Wam następnym razem) - słońce rozjaśniało na dobre... zakupiliśmy tez bilety na "Nędzników" - czekałam na to zaledwie... 11 lat! Ale o tym już po musicalu...

Dziś odrobinę wspomnień z naszej podróży - Eden Project - nie sądziłam, że tak szybko tam dotrzemy - jeszcze nie tak dawno zaczytywałam się o nim u Uli, pamiętam pomyślałam wówczas, iż kieniecznie musimy któregoś dnia tam dotrzeć - i dotarliśmy.. szybciej aniżeli mogłabym się tego spodziewać!





Kończąc - myśl ostatnia... anioły i demony pojawiały się w moich myślach wraz z rodzącymi zawirowaniami dzisiejszego poranka.. kiedy wczorajszego wieczoru, powiedziałam jednej z pacjentek, iż jest moim aniołem - dotknęła dłonią mojej twarzy, po czym serdecznie ucałowała - to wywołało łzy w moich oczach i rozczuliło moje serce.. jestem przekonana, iż anioły wędrują z nami przez całe życie - ukazują się w różnych sytuacjach, miejscach.. demony również - one jednak zazwyczaj odchodzą jeśli nie pozwalamy im zawładnąć naszym umysłem...

Poniższy anioł z rozpostartymi ramionami, spogląda w ciszy na wędrujących podróżnych, nieopodal Newcastle.

Wczorajszego wieczoru natknęłam się przez przypadek na coś niewiarygodnie pięknego!

Dreszcze emocji wstrząsają mną za każdym razem, kiedy to widzę!
Kocham gimnastykę równie mocno jak taniec, jako dziecko marzyłam o tym aby uprawiać gimnastykę artystyczną - dziś zostałam oczarowana tym co pokazali Ci młodzi ludzie!!

Jeśli nie widzieliście - koniecznie musicie to zobaczyć!!!

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i pięknych snów życzę.. a może poranka??!!! :)

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin