piątek, 16 marca 2012

Zagubić się w Paryżu.. dzień pierwszy.


"My mind is a bridge"..
... mój umysł jest jak most łączący dwa światy
ten, w którym kroczę aleją dogasających latarni
nad ranem, kiedy księżyc kończy swój wieczorny spacer..
nadal pełen blasku, tchnący mistyką..
ten, który natchnieniem bywa poetów. 
Ten, w którym trwać pragnę, kiedy ma dusza szuka samotności..

Nad ranem zaś, odkrywam świat pachnący jasnym blaskiem
słodyczą kwiatów i smakiem gorzkiej czekolady..
uśmiechem i płaczem
jak deszcz i rodzące się po nim słońce..
jak krople rosy o poranku..

Dwa światy, splatające okruchy mistyki z realną stroną rzeczywistości...

 

Moja przygoda z Paryżem, niespodziewanie  rozpoczęła się w pociągu, w którym to utknęliśmy chwilę po opuszczeniu lotniska. ściśnięci jak przysłowiowe ogórki w konserwie, udało nam się zaledwie pokonać dwie stacje, po czym bez wyjaśnienia pociąg stanął. Minęły niemalże dwie godziny zanim ruszyliśmy ponownie, jednak bardzo szybko pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji - w ten sposób nasza podróż z lotniska do miejsca, gdzie znajdował się nasz hotel, trwała dłużej aniżeli sam lot z Edinburgha do Paryża.
Chwile te nie należały do najprzyjemniejszej części mojego pobytu w mieście artystów, na których spotkanie jechałam.. jednakże bardzo szybko nawiązaliśmy rozmowę z dwoma mężczyznami stojącymi nieopodal nas. Zapytałam czy orientują się gdzie znajduje się dom Victora Hugo? Niestety w moim przewodniku nie znalazłam adresu, a ponieważ moja ręka  nie pozwalała mi na zapisanie potrzebnej mi informacji, pomimo internetu, adresu  nie posiadałam. Jeden z Panów, wytłumaczył mi dokładnie gdzie znajduje się dom mego mistrza , po czym po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, zapisał dane na kartce, którą wręczył mi opowiadając o całej okolicy oraz samym domu pisarza. Nasza rozmowa była przesympatyczną częścią przedłużającej się drogi. Jednak jakże miłym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy zapytałam czy ów człowiek słyszał kiedykolwiek o Krzysztofie Kieślowskim - oczywiście słyszał, mało tego doskonale zna większość Jego filmów. Mój rozmówca zaskoczył mnie jeszcze bardziej, kiedy zaczął opowiadać o Wajdzie, Żuławskim i oczywiście Polańskim.  Przyznam, że ów rozmowa napełniła mnie optymistyczną aurą, która zdecydowanie przyćmiła niewygody podróży.
Następnego dnia rozpoczęliśmy wędrówkę ku Operze Narodowej, która wywarła na mnie ogromne wrażenie - przepych i bogactwo potrafi porazić,  jednak spacer wśród tchnącej przeszłością przestrzeni wprawia w stan swego rodzaju zauroczenia. Oczywiście nie każdemu musi podobać się owa przestrzeń, jednakże kiedy wyobraziłam sobie  aktorów oraz muzyków, dzięki którym możemy doświadczać głębokich doznań estetycznych - popłynęłam wraz z muzyką dobiegającą z jednej z sal, w świat który daleki bywa nam w codziennym życiu.. niezwykłe doznanie. 



Po południu, po zaspokojeniu głodu przepyszną zupą oraz rozpływającą się w ustach bagietką w jednej z maleńkich uroczych kafejek, udałyśmy się w poszukiwanie domu Victora Hugo oraz muzeum miasta Paryża.
Sam spacer wąskimi uliczkami, wśród pięknych kamienic z uroczymi balkonami, licznymi latarniami, napełniał mnie  nieustannie uczuciem wielkiej szczęśliwości, bo choć z natury jestem człowiekiem lasu..gór - uwielbiam stare kamienice, miasta, które opowiadają przeszłość swoją architekturą.








Z łatwością dotarłyśmy do muzeum Paryża, jednak kiedy postanowiłyśmy wstąpić na kawę, przed dotarciem do muzeum Hugo, pomyślałam, iż chciałabym móc zagubić się gdzieś w Paryżu, podążając bez określonego planu, jedynie poddając się napływającym impulsom.
Myślę, że wielu z Was przytrafiają się takie chwile w życiu, kiedy Wasze pragnienia po prostu stają się faktem.. tak bywa często w moim życiu... przyznam jednak, iż zaskoczyło mnie jak szybko ów pragnienie  się urzeczywistniło - zaledwie po 20 - 30 minutach, w chwili kiedy fotografowałam jakiś obiekt, moje koleżanki postanowiły wejść do jednego ze sklepów, tym samym błyskawicznie znikając mi z oczu. Zaskoczona jak szybko, po prostu zniknęły, przez jakiś czas krążyłam w okolicy, wierząc, iż nawet jeśli wstąpiły gdzieś, w końcu znów je zobaczę.. niestety tego dnia nie spotkałyśmy się już ponownie, a pech chciał, iż bateria w moim telefonie, również postanowiła zastrajkować.
Zatem korzystając z okazji, pozwoliłam zagubić się gdzieś w nieznanym mi Paryżu. Zapytałam tylko o kierunek do Notre Dame, do której bardzo pragnęłam dotrzeć o zmierzchu, aby ujrzeć Ją w blasku zapalonych latarni.. nie korzystając jednak celowo z mapy, krążyłam pomiędzy cichymi uliczkami, pozostawiając tym samym zaludnione główne ulice. 
   

..oczywiście nie obyło się bez pysznej kawy wraz z małą apetycznie wyglądającą kanapką a na deser maleńką tartą jabłkowo - migdałową.. która to o zgrozo! kosztowała mnie zaledwie 17 €! Biorąc pod uwagę, iż za tę cenę można spokojnie zjeść pyszny obiad wraz 3! kieliszkami wina w typowo Francuskiej jadalni (restauracji) :) ..cena wydaje mi się bardzo wygórowana.. cóż, nie zawsze przyjemności bywają tanie..





W końcu, po około 2 godzinnym marszu (który według Pani, którą pytałam o drogę miał trwać zaledwie 15 min), dotarłam do Notre Dame - Pani, która zachwyca zarówno w blasku księżyca, jak i w świetle słońca.. którego niestety tego dnia nie uraczyłam.


Do Katedry dotarłam w porze, kiedy odbywało się nabożeństwo -  piękna chwila, niczym niezwykły dar.. śpiew, muzyka organów oraz atmosfera cichego skupienia, nadały mej wizycie podniosły, pełen mistyki charakter..


..a kiedy opuściłam wnętrze, Katedrę otulała szata mroku. Iluminacja świateł oraz dumna postawa Notre Dame przeniosły mnie w świat magii..



Rozświetlony Paryż, oraz światło to pojawiające się, to znikające na przemian z oddalonej wierzy Eiffel stało się pokusą nie do odparcia, aby kontynuować rozpoczęty spacer..
Godzina jednak była coraz późniejsza, a niestety nie miałam jeszcze pojęcia jak powrócić do hotelu. Tym niemniej, postanowiłam poddać się wieczornemu urokowi, niczym bohater z filmu Woody Allena, krocząc przed siebie, biorąc za wskazówkę jedynie blask wierzy.
Moja wędrówka trwała jeszcze co najmniej 3 godziny, jednak dotarłam wszędzie tam, gdzie pragnęłam tego dnia - co prawda przykro było patrzeć na zamknięte drzwi Muzeum d'Orsay, do którego bardzo pragnęłam dotrzeć, jednak kiedy wewnętrzny głos kazał mi iść dalej :) aż w końcu niespodziewanie dotarłam do domu Rodina - była to dla mnie ogromna niespodzianka i choć wiedziałam, że powrócę tam w czwartek, specyficzny rodzaj radości ogarnął mnie w tamtej chwili, wprawiając w stan lekkiej błogości.
Spacer mój zakończyłam tuż przy wieży Eiffel, kolejny raz uraczona miłą niespodzianką - tuż po moim dotarciu, zaledwie przez 3 minuty, wierza


Na zakończenie, po raz kolejny odczuwając delikatny głód, z przyjemnością zakupiłam czekoladowego Crepsa, zjadając go w takich oto okolicznościach przyrody :)




 
Pozdrawiam Was serdecznie... z deszczowego dziś Edinburgha.

 

piątek, 2 marca 2012

Learning to fly..

"We have stretched our arms towards him,
We have longed to draw him down,
Sought to raise him from the frozen heart of stone,
We have searched the rocky passes with our sisters and our brothers,
We have raced through shadowed valleys of our own.
And our fingertips have touched him,
Though we move before his touch can slow us down,
How we grieve that in our turning,
The eternal moment passes,
As our newly floating hopes begin to drown.
And we long for when we rise with him,
Beyond this place of searching,
Moving effortlessly through the new - made sky,
Where the blue could not be deeper,
And a child's sun is smiling,
On the citizens of Heaven as they fly.
Then the rising will not lift us, nor the falling
bring us down,
And the springs`will ring with echoing delight,
But until we spread our wings in the company of angels,
Dancing is the nearest thing to flight."

- Adrian Plass


Moje pragnienie latania często przypomina pragnienie Ikara. Choć, żyjemy w takich czasach kiedy nie tak trudno spełnić, choćby namiastkę marzeń o locie ponad kłębiącymi się chmurami, w pobliżu nieba - niemalże na wyciągnięcie ręki.
Odkąd mieszkam w Szkocji, moje marzenie w ów namiastce - a może tak naprawdę w całkiem dużej części, spełnia się każdorazowo podczas kolejnych lotów, a przyznam, iż w przeciągu 7 lat troszkę ich już było.. Jednak najbliższe lotu ptaka, którym to chciałabym być, choćby jeden dzień - był lot paralotnią. Pamiętam 5 lat temu, kiedy byliśmy po raz pierwszy w Mayrhofen, gro ludzi, po kończącym dniu na stoku, szykowali się do lotu, po czym szybowali nad słoneczną doliną, otoczoną koroną gór. Jakaż była moja cicha rozpacz :) kiedy powiedziawszy Damianowi, że chciałabym polecieć, postukał się po czole.. a dziś - On zamierza zrobić kurs, a ja, najzwyczajniej nie mam odwagi, choć przeżyty po raz kolejny lot, był jednym z piękniejszych momentów mego życia. Cóż, lot z pilotem, to zupełnie co innego, aniżeli samodzielne wystartowanie, jak i samo wylądowanie...

Niedawno oglądałam program dokumentalny o brytyjskim skoczku, który postanowił odbyć lot spadochronem, który został zaprojektowany przez Leonarda da Vinci - był to lot o tyle niezwykły, iż nikt wcześniej nie odważył się tego dokonać.. sprawdzić, czy ów projekt rzeczywiście może być zrealizowany. Przyznam, iż był to bardzo ekscytujący program - pełna napięcia czekałam na finał, choć ze względu na fakt, iż ów program został nakręcony, miałam nadzieję, iż rzeczywiście będzie to pomyślny lot. Tym niemniej nie spodziewałam się, iż ogarnie mnie tak duże wzruszenie - jestem przekonana, iż Leonardo byłby szczęśliwy wiedząc, iż projekt nad którym pracował tak długo - był możliwy do zrealizowania, a tym samym Jego pragnienie latania - realne!

"Leonardo nie ograniczał się tylko do projektowania latających maszyn z mechanicznymi skrzydłami, zaprojektował także spadochron. Lotnik miał się go trzymać za pomocą rąk. Projekt został pomyślnie przetestowany 26 czerwca 2000 przez brytyjskiego skoczka spadochronowego, Adriana Nicholasa. Nicholas zgodnie z wskazówkami wynalazcy przypiął 187-funtowy spadochron w kształcie piramidy, wykonany z sosnowego drewna. Jednakże zamiast bawełnianego użył lnianego płótna. Ważąca 90 kg czasza była 40 razy większa od obecnie używanych. Skoczył z pokładu balonu z wysokości 10 000 stóp w Parku Narodowym Krugera w Południowej Afryce. Opadał łagodnie i na wysokości 2000 stóp otworzył nowoczesny spadochron, by wylądować." (wg. wikipedia.pl)

A to już kilka zdjęć z naszego lotu do Austrii oraz lotu paralotnią..




 




Właśnie powitaliśmy astrologiczną wiosnę - w Edinburghu widać i czuć ją coraz bardziej.. po powrocie z zimowej Austrii, powitały mnie krokusy, które tak naprawdę od dawna stroją tutejsze parki, jednak ja dopiero teraz miałam możliwość nacieszyć nimi oczy..
..a dziś - odbyłam cudowny spacer, przepełniony wiosennymi perełkami..ale to już następnym razem, mam nadzieję jeszcze przed moim kolejnym wyjazdem. :)

Wraz z nadejściem wiosny, od dłuższego czasu odczuwałam wewnętrzną potrzebę opuszczenia mojej księżycowej przestrzeni - z jakim efektem? hm, sami ocenicie - tymczasem niechaj pozostanie tutaj jasność.. : )



Pozdrawiam Was cieplutko!

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin