poniedziałek, 24 grudnia 2012

Merry Christmas

 
"Nie szukajcie wielkich rzeczy,
tylko czyńcie małe rzeczy z wielka miłością"
- Matka Teresa 
 
 
Kochani życzę Wam
Pięknych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia
pachnących igliwiem, piernikiem a nade wszystko
przepełnionych miłością i radością serca..
w gronie osób, które kochacie.
Wszystkiego dobrego w nadchodzącym Nowym 2013 Roku.
 
Have a Merry Christmas
And a Happy New Year
Best wishes for 2013
Lots of Love to all of You!
 

czwartek, 29 listopada 2012

"Sleeping Beauty"

Pamiętacie baśnie z dziecięcych lat?
Pamiętacie chwile spędzone w długie zimowe wieczory, przy Waszej ulubionej książce, która wprowadzała Was w świat czarów, magii..tajemnych krain..
Ja do dziś pamiętam, stary fotel stojący u mojego dziadka w pokoju - On na ciężkim, solidnym łóżku, drzemiąc lub słuchając radia, a ja, z nogami na przyjemnie - cieplutkim grzejniku, wczytywałam się w historie, które przenosiły mnie w zupełnie inny świat.. czasem myślę, iż nadal tam trwam, oderwana od rzeczywistości.. dziś jednak przeniosłam się na pewno w zupełnie inny wymiar!
Jak co roku (to już nasza mała tradycja - moja oraz mojej szkockiej bratniej duszy), z okazji naszych urodzin, wybrałyśmy się do Teatru, aby tym razem zobaczyć Śpiącą królewnę, w reżyserii Matthew Bourne. Ten znakomity choreograf, przedstawił znaną nam wszystkim baśń w wersji 'Gothic' - świetna realizacja, przepiękny taniec nie wspominając oczywiście o muzyce - choć muszę Wam się przyznać, iż pomimo wielkiej mej miłości do Czajkowskiego, nie wiedziałam, iż napisał On również muzykę do tejże baśni.. cóż, straszny ze mnie ignorant w tej kwestii... ale pałający dozgonną miłością.
..Noc czarów, poprzedzona pełnią księżyca, na grafitowym niebie, towarzysząca niemalże podczas całej mej podróży do Teatru, uniosła mnie daleko, ponad dostojne kamienice.. ponad rozbijające się niewielkie fale porannego morza, które obserwowałam dziś podczas porannego spaceru.. ponad góry, o których myślałam dziś intensywnie... łzy popłynęły znów po policzku, a serce i dusza rozgrzane i poruszone do głębi.. odpłynęły, daleko po szerokim niebie..
Taka chwila, którą warto zachować w pamięci..
 
 
 
- Charles Perrault - czy znacie ów Pana?  - postać ta zacna - to francuski baśniopisarz epoki baroku, który napisał między innymi właśnie "Śpiącą Królewnę". Czy wiecie, iż owa 'baśń napisana została podczas wizyty Charlesa Perraulta w zamku Ussé nad Loarą, w którym bajkopisarza gościł markiz Louis Bernin de Valentinay. Zamek w Ussé był wzorem dla zamku śpiącej królewny, gdyż otoczony był wówczas trudnymi do przebycia lasami. Obecnie w zamkowym muzeum znajduje się stała wystawa figur woskowych w kilku komnatach, odtwarzająca treść baśni.' (odrobina informacji z Wikipedii) :)
 
Noc już u nas późna, zatem zostawiam Was na koniec z kilkoma zdjęciami z jesiennego jeszcze Edinburgha (zdjęcia sprzed 4 tygodni).. być może pamiętacie owe zakątki, ale cóż.. jesień taka piękna bywa, a ja pałam ogromnym sentymentem spacerując tamtymi dróżkami..
 










Kończąc, zapowiedź sztuki.. z odrobiną muzyki pięknej i baśniowej..
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie!
 

wtorek, 13 listopada 2012

Szara nostalgia..


Szary dzień, zabarwiony rudościami przemijającej jesieni..
Wraz z moją dobrą znajomą i jej przeuroczym synem (o zatrważająco długich rzęsach), wybrałyśmy się na spacer po parku.. niestety nasza wyprawa zakończyła się nader szybko, bowiem A. nieostrzeżenie wpadł - sunął po trawie jak po lodzie, po czym wylądował w głębokiej kałuży przykrytej kolorowymi liśćmi...

Niestety przemoczone, biedne dziecię ze łzami w oczach wróciło do domu.. a ja samotnie powędrowałam w kierunku starego miasta...

W oddali muzyka nieznanego grajka, kołysała zziębnięte liście, a mnie ogarnęła cicha nostalgia...
 
Powolnym krokiem, podążałam ku wąskim uliczkom byłej stolicy Szkocji - Dunfermline, było stolicą do 1603 roku. Odległe to czasy, jednak z łatwością można poczuć choćby namiastkę dawnej świetności. Stare kamienice, ratusz, brukowane uliczki...dostojne Opactwo Dunfermline.

 
Zamyślone, wyciszone niczym stary zakonnik spoglądało na mnie z wielu zakątków miasta.
 


 
W końcu dotarłam, a ono otoczyło mnie swoją nostalgiczną aurą..
 










 
Moja osobista nostalgia dotarła w miejsce, gdzie przeszłość niczym leniwy strumień snuła swoje opowieści. Kiedy przekroczyłam próg opactwa, zadrżała ma dusza..zza grubych murów dobiegał bardzo cichy dźwięk organów. Muzyka sączyła się równie dostojnie i dotkliwie, jak sam budynek kościoła emanował swoją dostojnością.. stojąc przez dłuższą chwilę, w skupieniu pozwalałam aby dźwięki sączyły się tym powolnym rytmem, wypełniając zakamarki mego jestestwa..
Cudowna chwila..
 
 
 
 

 
Niedawno skończyłam czytać kolejną książkę dotyczącą burzliwego i trudnego życia Van Gogha. Piszę kolejną, bowiem jakiś cichy wewnętrzny głos, co jakiś czas nakłania mnie do sięgania po kolejną. Przyznam, iż nazbierało mi się już kilka pozycji, które odsłaniają kolejne tajniki życia tego niezwykłego artysty.. Jego smutek i ogromna pasja tworzenia były niezwykłe.. jego nostalgia i jego szaleństwo.. miłość do sztuki, miłość do nieosiągalnych Mu kobiet..
 
Kiedy opowiadałam mojemu znajomemu o ostatniej, którą przeczytałam (kobiety w życiu van Gogha), zapytał, czy słyszałam utwór napisany właśnie o Vincencie.
Zasłuchałam się w niego tak jak spoglądam teraz na Jego obrazy...
Posłuchajcie i popatrzcie..
 
 
Dobrej nocy Wam życzę i pozdrawiam serdecznie.

sobota, 27 października 2012

The Young Giants..


Poprzez rudawo - miodowe liście prześwitują jasne promienie słońca.
Ponad nami błękitne niebo oraz wysokie, znacznie wyższe aniżeli zazwyczaj - drzewa wielkoludy..
Po dokładnej selekcji okalających nas zewsząd odgłosów, wyłuskujemy niczym orzeszki z łupinki, szeleszczące liście, z delikatnością opadające na kamienne ławeczki..
W pobliżu łoskot przepływającej rzeki oraz małych i większych wodospadzików..
Ta kraina to niczym fragment oglądanej baśni - chwilami mrocznej i tajemniczej. Przepełnionej cudowną wonią igliwia oraz ukrytych skrzętnie grzybów.
 
To kraina Wielkich drzew - The Young Giants of the Heritage - miejsce oddalone od Edinburgha około 2 godzin. Cudowne miejsce na jednodniowe oderwanie się od pędzących samochodów, nieustannych robót drogowych (których niestety w Edinburghu nie brakuje), oraz idealne sacrum do zgłębienia  własnej duszy... zatracenia pośród kaskady opadających liści przyodzianych w jesienne barwy... 











Pozdrawiam Was serdecznie, życząc pięknego weekendu..a ja sama wykorzystując wolny dzień, wyruszam ku dawnej stolicy Szkocji.. ale o tym już innym razem. : )


środa, 17 października 2012

Jestem w Edinburghu...

"Take care of the one you love,
Take care of the one you need,
Take care of the one who needs you most,
The one far from home, the one that fills your soul.
Take care of the one that holds your hand,
When it's cold."
 


 
Jestem w Edinburghu..
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż tydzień temu niespodziewanie wyjechałam do Polski. Niestety czasem życie układa za nas swój scenariusz, zmuszając nas do niezaplanowanych czynów.. tak bywa podczas podróży, ale i w normalnym codziennym życiu, zdarzają się nam takie niespodzianki - niestety nie zawsze miłe i optymistyczne, choć czy do końca wiemy, jaki był ich prawdziwy sens?
Od jakiegoś czasu, choć zanurzona po czubek nosa w pracy jaką dostarcza mi szkoła, z niecierpliwością czekałam na przylot moich rodziców, który splatał się z przerwą jesienną, jaką mamy w collegu. Niestety tuż przed przylotem zaistniały niespodziewane okoliczności, które sprawiły, iż to ja poleciałam do Polski do rodziców, a nie Oni do mnie.
Tydzień rozpoczęty niepokojem, minął jednak szybko z optymistyczną nutą w sercu.. a kiedy już co najmniej spokojnie pakowałam niewielki bagaż, szykując dokumenty potrzebne do przelotu - odkryłam, iż nigdzie nie ma mojego dowodu osobistego, a paszport bezpiecznie spoczywa w przeznaczonej na ten cel skrzyneczce.. ale w Edinburghu! Początkowo, sądziłam, iż jak to ze mną bywa, niefortunnie włożyłam ów dowód pomiędzy stronice książki (oczywiście mało to rozsądny fakt), przeszukałam wszystkie możliwe zakamarki, pamiętałam, iż ostatni raz trzymałam go w ręce po przylocie do Polski na lotnisku, następnie szybkim krokiem podążyłam ku busikowi, który zawiózł mnie do Szczecina.. i tym tropem powinnam podążać od początku. Jednak mnie wydawało się, iż jedynym możliwym miejscem zagubienia, było właśnie lotnisko. Zatem odbyłam kilkanaście telefonów, 3 razy rozmawiałam ze Strażą graniczną, w końcu zgłosiłam zagubienie na Policji, a następnego dnia zastrzegłam go zarówno w banku, jak i Urzędzie Stanu Cywilnego -  nie jestem pewna, czy powinnam o tym pisać, bowiem dowód został ostatecznie unieważniony - a mnie cudem udało się pokonać granicę! 
Jak do tego doszło? Otóż ostatnim krokiem, jaki poczyniłam, był telefon do firmy przewozowej, która ponownie miała mnie zabrać na lotnisko. Podczas rozmowy, kiedy napomknęłam, iż nie mogę lecieć bowiem zgubiłam dowód osobisty, Pani zapytała, kiedy przyleciałam, po czym poinformowała mnie bardzo spokojnie, iż ów dowód leży u Nich! W jednej sekundzie, odczułam ulgę, radość i rozgoryczenie.. przecież mogłam spokojnie odlecieć, bez zbędnych porannych zabiegów zapobiegawczych, nadmiernych emocji - niekoniecznie pozytywnych.. Oczywiście cała ta sytuacja świadczy o mojej roztargnionej naturze, jednak przez chwilę ogarnęła mnie ogromna rozpacz, dlaczego osoby, które ów dowód przechowały, nie powiadomiły mnie o tym, tym bardziej, że będąc klientem ich biura, posiadają Oni moje dane, a tym samym adres e-mailowy. Oczywiście nie jest to ich obowiązek i odczuwam wdzięczność, iż nie wyrzucono mojego dowodu po prostu do śmieci, jednak tak po ludzku, najzwyczajniej - czy byłoby to tak ogromnym problemem aby przesłać jedno zdanie.. cóż, dowód odnalazł się, ale ja już zdążyłam go unieważnić! Zatem według prawa, nie mogę przekroczyć granicy. Kiedy jednak rozmawiałam po raz kolejny ze strażnikiem, Ten poinformował mnie, iż być może jeszcze w systemie ogólnodostępnym nie widnieje on jako nieważny, zatem mogę zaryzykować.. Ryzyko o tyle trudne, iż czasu na dojechanie na lotnisko, było jak na lekarstwo - gdyby nie mój brat, który po prostu wszystko porzucił, pokonując ze mną kilkaset kilometrów - nigdy w życiu nie zdążyłabym na godzinę odlotu. Poza tym w głowie bębniło pytanie - czy ów system wykaże, iż w świetle prawa nie mogę opuścić kraju? Przecież widziałam, jak Pani skrupulatnie wypełnia wniosek w Internecie, po czym potwierdza, iż dowód winien być unieważniony! Zatem? Kolejny raz duża doza szczęścia.. do strażnika podchodziłam z walącym sercem i.. uśmiechem na twarzy dla niepoznaki.. ale pomimo tego, iż Pan przeciągnął dokument w sekretnym i złowieszczym dla mnie w danym momencie urządzeniu - po chwili oddał mi go, a tym samym udzielił mi prawa do przekroczenia granicy! Łzy popłynęły mi po twarzy, bowiem, pomimo, iż mój pobyt w Polsce absolutnie nie miał wymiaru wakacyjnego, jednak piękna kolorowa jesień, serdeczność płynąca z serc bliskich nam osób, powodowała, iż każdy dzień  stawał się jaśniejszy.. po czym nagle złowieszcze chmury ponownie nadciągnęły niespodziewanie i choć tym razem miały one inny wymiar, skutecznie zasłoniły jasne oblicze nieba.. aby w końcu wszysko zakończyło się dobrze.
To tak naprawdę duża nauka i chwila pokory.. zakończone szczęśliwą nutą.
Piszę o tym, ponieważ w całej tej tygodniowej historii splata się wiele wątków, o których oczywiście nie do końca tak naprawdę wspominam, jednak w tym wszystkim prześwieca duża doza serdeczności, która nas otoczyła - mnie przygarnęła swymi ramionami - za co dziękuję!
A dla osób, które jak ja, miewają chwile roztargnienia - mała przestroga - pieniądze choć ważne, to rzecz nabyta - dokumenty osobiste...hm.. te, a raczej ich utrata mogą przysporzyć nam wielu kłopotów.
Nie będę wspominać o zdrowiu, którego wszystkim Wam życzę!
..Oraz najbliższych i przyjaciół, którzy są z Wami w każdym momencie życia!
 
ps. Na Policyjnej poczekalni, dostrzegłam słowa prawdo podobnie wypowiedziane, przez bohatera filmu "jestem bogiem" - filmu nie oglądałam, ale słowa zapadły mi w serce - nie przetoczę ich dokładnie, jednak brzmiały mniej więcej tak: ..dbajmy o przypadkowe akty serdeczności!
 
A ja na zakończenie dodam słowa piosenki:
 
dbajmy o Tych których kochamy,   
   Dbajmy o Tych, których potrzebujemy,
Dbajmy o Tych, którzy potrzebują nas najbardziej,
O Tych, daleko od domu, i Tych którzy czują Naszą duszę,
Dbajmy o Tych, którzy trzymają nasze dłonie,
kiedy bywają ona zimne...
 
Pozdrawiam Was serdecznie po bardzo długiej przerwie.. pozostawiając z kilkoma zdjęciami z Kambodży - Angkor, do którego dotarłam z tak dużym zasobem pozytywnej energii.. 
 
 
 
 
 
 
 
 
Pięknego Tygodnia Wam życzę!
Dbajcie o siebie!
 

czwartek, 20 września 2012

Perełka Laosu - Stolica Złotego Buddy.


Wędrując przez Laos, docieraliśmy do wielu pięknych i wyjątkowych miejsc. Dla mnie jednak Luang Prabang jest miasteczkiem, którego nigdy nie zapomnę i prawdopodobnie gdybym miała możliwość wędrować przez Laos raz jeszcze, z przyjemnością dotarłabym właśnie tam.
Jest to stare Laotańskie miasto, pamiętające długoletnią obecność Francuzów, jednocześnie będące miejscem, gdzie ilość świątyń Buddyjskich, jak i samych mnichów zapiera dech w piersiach.

Przyznam, iż zdążyłam dotrzeć zaledwie do kilku świątyń, jednak niewątpliwie miejsce to pomimo obecności wielu turystów, wywarło na mnie ogromne wrażenie.
A zaglądanie w zakamarki wąskich uliczek, sprawiało mi niezmierną przyjemność.



..Buddhist Temple at Haw Kham (Royal Palace)












Luang Prabang pozostanie dla mnie szczególnym miejscem, z jeszcze jednego powodu - który notabene ma również związek z mnichami Buddyjskimi.
Otóż krótko przed naszym wyjazdem, usłyszałam informację, iż w którymś Laotańskim miasteczku (niestety nie dowiedziałam się którym, a z braku już czasu sama nie doszukałam informacji), każdego poranka buddyjscy mnisi, odbywają marsz, podczas którego mieszkańcy przekazują im niewielkie porcje ryżu - będące ich  jedynym posiłkiem. Bardzo chciałam uczestniczyć w tym codziennym rytuale, niestety nie miałam pojęcia, czy tak naprawdę dotrzemy w owo magiczne dla mnie miejsce.

Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po dotarciu do Luang Prabang, chcąc zakupić widokówki - na jednej z nich ujrzałam młodych chłopców w pomarańczowych szatach wraz ze swoimi misami, w milczeniu podchodzących do kolejnych osób.
Zapytałam sprzedawcę o której godzinie odbywa się ów marsz, a ten odpowiedział, iż o godzinie 5 rano!

Zatem następnego ranka, pełna emocji wstałam jeszcze przed czasem, po czym niczym zbieg, przemknęłam po cichu na zewnątrz..

A tam.. nadal mrok i cisza dookoła...


Zdjęcia nie oddają absolutnie atmosfery i uroku tamtejszej chwili, ja jednak doświadczyłam czegoś absolutnie wyjątkowego..
Tak naprawdę przez dłuższy czas walczyłam sama ze sobą, czy powinnam robić zdjęcia, czy też nie.. kilkanaście osób, które podobnie jak ja pojawiły się tam, aby przyglądać się, w milczeniu maszerującym głównie młodym mnichom - bez mniejszych skrupułów pstrykali zdjęcia jedno, po drugim.. ja jednak, długo zwlekałam, aż w końcu sama wykonałam kilka pstryknięć, jednak zupełnie nie zwracając uwagi na ustawienia, światło... po prostu pragnęłam zachować w kadrze choć kilka obrazów.. wcześniej jednak uposażona w miseczkę ryżu, kilka bananów oraz symboliczną ilość ciastek, sama przycupnęłam na niewielkiej macie, w oczekiwaniu na pierwszych mnichów.
Moje emocje wirowały niczym podczas najważniejszego z egzaminów : ) ..i cóż.. kiedy pierwszy z Nich podszedł, ja nie miałam pojęcia co powinnam zrobić : ( ..doprawdy ciekawa jestem, co też myślał sobie ów młody człowiek, bowiem popatrzywszy na mnie, następnie na mój koszyk, następnie znów na mnie dał mi do zrozumienia, iż to ja powinnam wykonać jakiś znamienny ruch.. szybko zerknąwszy na kobietę siedząca  nieopodal mnie, dostrzegłam, iż rzeczywiście to ja powinnam nakładać podchodzącym chłopcom niewielkie ilości ryżu.. ja natomiast, nadal pełna emocji nakładałam niekoniecznie małe porcje, w związku z czym moje zasoby bardzo szybko się skończyły.. a mnisi szli i szli...




Tego poranka zapisałam:

(05.08.12)
..Nakładając niewielkie porcje, czułam się dziwnie, to takie trudne do opisania uczucie. Myślę, iż byłam zdenerwowana, nie sądziłam również, iż Mnichów będzie tak dużo.. podążali jeden za drugim, niczym kolorowe mróweczki, z poważnymi minami wyglądali jakby z innej rzeczywistości..Oni żyją w innej rzeczywistości. Są jak wysłannicy Boga przyodziani skromnie, lecz radośnie - jakby ku czci zachodzącego, po czym na nowo budzącego się każdego dnia słońca... (..) Mnisi przeszli, a życie dookoła zaczyna toczyć się własnym rytmem.
Jeszcze na chwilę przysiadłam na pobliskim wzgórzu z widokiem na bogato złoconą budowlę (Luang Prabang National Museum), powietrze jednak zdaje się być coraz gęstsze, jest parno a pojawiające się coraz częściej samochody, motory i tuk-tuki - zakłócają poranną ciszę...
dzieci samotnie spacerują ulicami miasta - cóż robią o tej porze dnia samotne??


...

Wieczorem po powrocie z wycieczki do jednego z kilku wodospadów, które mieliśmy możliwość zobaczyć w Laosie - odkryliśmy niezwykłe - dla nas miejsce! : )
W przeciwieństwie do mojego porannego doświadczenia - my pozwoliliśmy sobie na istną ucztę kulinarną.. zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu.. : )






..tak to nie tylko ryż, pyszny ale skromny banan a przy odrobinie szczęścia małe ciasteczko - wybór naszych dań, był nieziemski.. doprawdy trudno było się zdecydować co nałożyć, na stosunkowo niewielką miseczkę (choć oczywiście, jeśli ktoś bardzo głodny, zawsze może pokusić się o dokładkę!).

Tym kulinarnym akcentem, kończę moje już nocne dziś pisanie.. Za kilka godzin będę odbywać 14-godzinne marsze po pokojach szpitalnych, tymczasem jednak życzę Wam i sobie również spokojnej nocy!
 
 
 
..a o poranku, niechaj słońce rozświetla drogi, którymi kroczycie..
Pozdrawiam serdecznie!

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin