piątek, 31 lipca 2009

W przedsionku rodzących się snów..

Kiedy dzień kończy swój bieg, roziskrzone płomyki zapalonych świec subtelnie rozświetlają wnętrze duszy..
Przywołują dobre obrazy minionego dnia.. wprowadzając ciszę i spokój na przekór wrzawie panującej w oddali..
Anioły zbudzone jasnym blaskiem Księżyca, wędrują alejami lazurowego nieba poszukując samotnych dusz, zagubionych w otchłaniach złowieszczej rzeczywistości..
Wędrują wytrwale i długo.. a kiedy na drodze usłanej niezrozumieniem, napotykają smutne oblicze zmęczonych życiem wędrowców, napełniają ich wnętrza skrzydlatym pyłkiem lazurowego światła...
W niemym zachwycie, wędrowcy spoglądając w niebo - płyną wraz z jasnym księżycem po niebie pełnym gwiazd...


...Sny nadchodzą niespodzianie, jednak zanim zrodzą się podczas ciemnej nocy, poprzedza je wieczór wypełniony muzyką, blaskiem świec.. ostatnią filiżanką ciepłej czekolady..

Aromatem orzechowej nalewki, dojrzewającej w soczystym słoju.. wytrwale czekającej na zimowe wieczory..


... cynamonowe myśli napływają cichutko...



"..Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy,
kędy drzwi miłość nam otworzy.."
- Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Pięknych snów Wam życzę!!!

Fizjoterapia na łonie natury...

Cały wczorajszy dzień spędziłam poza domem, być może to nic nadzwyczajnego, jednak biorąc pod uwagę gdzie go spędziłam i co robiłam - sprawiło, iż był to zdecydowanie wyjątkowy dzień!
Ciągle jeszcze regularnie uczęszczam na fizjoterapię, a rozmawiając z moją fizjoterapeutką jakiś czas temu, poinformowała mnie, ze mogłabym spróbować znów jeździć na rowerze :)

.. jednakże tylko po prostych i płaskich ścieżkach rowerowych ..
I choć z informacji tej bardzo się ucieszyłam, jakoś do tej pory nie miałam okazji na rower się wybrać... aż do wczorajszego dnia :)
Dzień, niestety nie zapowiadał się zbyt pięknie, pogoda w kratkę jak to bywa w Szkocji, jednak Damian mając wolny dzień, umówił się ze znajomym, iż wybiorą się do
Glentress Forest, gdzie byliśmy już wcześniej i zdecydowanie będziemy powracać!
Właściwie nie pytając mnie o zdanie, Damian zdecydował za mnie, ze i ja pojadę!
Biorąc jednak pod uwagę, iż od 7 miesięcy, na rowerze jeżdże tylko podczas fizjoterapii i to zaledwie 15 min - pomysł wydał mi się odrobinę szalony.
Co prawda w Glentress przygotowane są trasy o różnej trudności - ale to na pewno nie ścieżki rowerowe o płaskiej nawierzchni!
Poza tym szalone ulewy, które opanowały tutajszą rzeczywistość, choć trwały co prawda kilka - kilkanaście minut, jednak zdecydowanie nie sprzyjały ku temu, aby z przyjemnością wybrać się na pierwszą po tak długim czasie przejażdżkę.
Cóż jednak zrobić - poddać się i pozostać słabeuszem? O nie, zdecydowanie lepiej stawić czoła swoim słabościom i niesprzyjającym warunkom pogody.. a nóż, czeka nas miła niespodzianka??


Tak było kilka tygodni, przed złamaniem nogi...



Wczoraj, po stawieniu czoła dziwnym lękom, które towarzyszyły mi na początku, ja wybrałam tym razem najprostszą trasę, która cóż... i tak okazała się dla mnie mordęgą!


Droga była stosunkowo prosta, jednak sukcesywnie, prowadziła ku górze!

Po półgodzinnej męczarni :) dotarłam do pięknego miejsca, w którym odpoczywaliśmy również ostatnim razem...



I tak ku mojej miłej niespodziance - słońce wyszło zza chmur, a przede mną rozpościerał się cudowny widok!!


Mój odpoczynek trwał dłuższą chwilę - do momentu, kiedy Chmury znów spowiły niebo i ogromna ulewa zmoczyła mnie jak przysłowiową kurę :)


Co sił w nogach pognałam w dół drogi.. z nadzieją, ze tam właśnie odnajdę parking, na którym byliśmy umówieni z Damianem..

Na szczęście udało się - w przeciwnym razi, moje nogi - zwłaszcza lewa, nie przeżyłyby tak długiego podjazdu...

Na miejscu, czekał już na mnie Damian z Alanem... oraz pyszna czekolada na gorąco :)




Och, braki w mojej kondycji są zastraszające, poza tym ciągle rodzi się lęk, ze spadnę na lewą nogę - a to byłoby raczej bardzo bolesne... jednak fakt, iż mogę znów wędrować rowerem przez świat (hmm, to oczywiście przesadzone stwierdzenie - może przez mały jego skrawek), napawa mnie pozytywnym optymizmem :))

Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam pięknego dnia!!

środa, 29 lipca 2009

Odrobina poezji w zwykłej codzienności..

W labiryncie zwykłych codziennych spraw wzajemnie przeplatają się:
kolory czerwieniącej w słońcu pelargonii..
aromat zapiekanki prażącej się w czeluściach piekarnika..
dźwięki muzyki sączące się z głośnika lawirujące zaczepnie wśród odgłosów z zewnątrz..
Przeplatają się i tworzą otaczającą mnie rzeczywistość...
Taką prostą, uroczą.. z odrobiną poezji...



Kiedy wróciliśmy z podróży, mój balkon ukazał się w zupełnie innej szacie - niestety, 2 iglaki zaatakowane brutalnie przez niemiłosierne insekty, nie zdołały przeżyć tej bolesnej inwazji :(
Z bólem pożegnałam biedactwa - a na pocieszenie, poddałam się małym zachwytom pelargonii, która zakwitła podczas naszej nieobecności - jest naprawdę śliczna - cieszy moje oko za każdym razem, kiedy na nią spoglądam :)
Niespodzianką były również petunie, które jak oszalałe obrodziły "tysiącem kwiatów"!
Ostatecznie największym zaskoczeniem okazał się pomidor, którego otrzymałam od Oleńki, a który przed wyjazdem był maleńką roślinką - a teraz! Sami zobaczcie!!
Olu - on jest wielkoludem :)
Już nie mogę się doczekać na soczyste, pachnące pomidorki!!


Odkąd nasi goście wyjechali, lawiruję pomiędzy fizjoterapią, porządkami... praniem, gotowaniem :) ...oraz pierwszym w moim życiu scrapowaniu... scrapbooking od dłuższego czasu intryguje mnie coraz bardziej i coraz większą ochotę na niego nabieram :)
W końcu wczoraj pomiędzy przygotowywaniem odrobinę wykwintnej kolacji, zabrałam się za małe szaleństwo scrabookowe.. niestety okazało się, ze album, który pragnę zrobić wymaga znacznie dłuższego czasu, aniżeli podejrzewałam!
Dziś po śniadaniu, znów zabrałam się za swą radosną twórczość :) .. co trwało do godziny 15.. aż w końcu, skończył mi się klej :( no i znów nie skończyłam dzieła...
Zatem na efekty końcowe należy zaczekać.. jednakże wczorajsza zapiekanka wyszła bardzo smakowita :)

Zapiekanka bardzo prosta i szybka w wykonaniu!
Pikantne i aromatyczne danie z pesto i ricottą!
300g makaronu wstążki
700g cukinii
60g zielonego lub czerwonego pesto
300g serka ricotta
3 jajka
100ml śmietany
200ml mleka
2 ząbki czosnku
100g startego żółtego sera
pieprz, sól
bazylia
Wykonanie:
Makaron ugotować z solą. Piekarnik rozgrzać do temp. 200s C. Cukinię umyć, oczyścić i pokroić wzdłuż na plastry grubości 3-4 mm.
Każdy plaster posmarować niewielką ilością zielonego lub czerwonego pesto.
Ricottę wymieszać ze śmietaną, mlekiem i jajkami. Wcisnąć czosnek i całość doprawić do smaku solą i pieprzem.
Makaron i plastry cukinii ułożyć warstwowo w nasmarowanym tłuszczem naczyniu żaroodpornym i polać śmietaną z jajami. Wierzch zapiekanki posypać serem i zapiekać ok. 45 minut. Przed podaniem udekorować bazylią.
Moja zapiekanka uległa delikatnej modyfikacji, ponieważ okazało się, ze nie mam makaronu wspomnianego makaronu, ricotty oraz bazylii... makaron użyłam taki jaki miałam.. zamiast ricotty użyłam philadelphii a zamiast bazylią - całość udekorowałam miętą.. również aromatyczna :)
Smakowała równie dobrze!

Dobrej nocy kochani.. przeplatanej pięknymi snami!!

poniedziałek, 27 lipca 2009

Szlakiem niekończących się gór...

"Sweet day, so cool, so calm, so bright,
The bridall of earth and skie.."
- George Herbert
Nagle zrobiło się cicho i pusto...
Nasi goście wyjechali..
Przestrzeń, która przez dwa tygodnie była wypełniona wieloma wymiarami najróżniejszych doznań, niespodziewanie ucichła.. nastał dzień rozmyślań i powrotu do chwil, w których wraz z Wiką, a później Michałem na nowo odkrywaliśmy Szkocję..
Jedną z naszych wspólnych atrakcji była krótka wycieczka w kierunku Ullapool - małej miejscowości rybackiej, położonej nad brzegiem Loch Broom na zachodnim wybrzeżu Szkocji.
Jednakże motywem przewodnim naszej podróży, były niekończące się góry!

..Po raz kolejny, doświadczam niepodważalnego piękna, które wypełnia moje wnętrze delikatnie przenikając zakamarki stęsknionej duszy.. kreując nowe doznania zbliżone do uczucia absolutnej wolności..
Przenikam jak ptak przestrzeń, tak bardzo bliską memu sercu, a która sprawia, iż staję się podniebnym ptakiem lawirującym wśród pełnych powagi i skrytej cichości skał..
..Wśród starych zamczysk, emanujących intrygującą tajemnicą minionych epok..

...Staję się podniebnym motylem, opadającym z niezrozumiałym drżeniem na wątłe, jednocześnie przesycone energetyczną czerwienią płatki kwiecia...







O zachodzie słońca wsiadam na bezpieczną łódź, by przeistoczywszy się w pełnego zadumy rybaka - wyławiać skrawki szczęścia z głębin niezbadanego wszechświata..



Otoczona górami, bez względu na ich odległość i niemożność kroczenia zmęczonymi stopami po ich stromych zboczach - doświadczam specyficznej jedności, dzięki której moja dusza doznaje skrzydeł, a one unoszą mnie coraz wyżej i wyżej.. ponad szarą codzienność, ponad smutki.. unosi tam, gdzie słońce rozgrzewa serce, a dusza doznaje słodyczy istnienia...

Do tej słodyczy dodać należy również widok moich ulubionych krów - które do wczoraj przekonana byłam, iż wszystkie Highlands cows - to Hamisze - niestety nie, co nie zmienia faktu, iż darzę je szczególną sympatią :)




Tym sympatycznym akcentem, kończę moje wakacyjne wędrowanie, co nie oznacza, ze zaprzestaniemy z Damianem krótkich wojarzy ku podładowaniu baterii :)
Tymczasem jednak chwila wyciszenia, refleksji... oraz domowej krzątaniny...
Serdeczności ślę do wszystkich tutaj zaglądających, a w niedalekiej przyszłości zapraszam na więcej zdjęć i skrawków tego co w duszy gra, kiedy wędrować po świecie szerokim jest mi dane...

poniedziałek, 20 lipca 2009

Garść wspomnień na dobranoc..

"Aby istnieć, trzeba mieć wokół siebie rzeczywistość, która trwa."
- Antoine de Saint-Exupéry


Po długim miesiącu nieobecności, powróciłam - czy jeszcze tutaj zaglądacie kochani??


Choć do domu wróciliśmy 3 dni temu, wciąż jeszcze żyję wakacyjnie... Jedynie niekończące się pranie, przypomina mi o tym ile czasu minęło w beztroskiej podróży, po niewielkiej części Europy, którą mieliśmy okazję zwiedzić - jednak dzięki obecności Wiktorii, która u nas gości - ja nadal żyję wakacyjnie :)


Miłe to uczucie, zważywszy na fakt, iż pozostały mi jeszcze 4 tygodnie wolności - po czym rozpoczynam kolejny etap, związany z powrotem do pracy!


Dziś wybrałam kilka zdjęć, dzięki którym przenoszę się w progi minionej podróży..


Mam nadzieję, że i Wy z przyjemnością powędrujecie odrobinę ze mną :)


..Po opuszczeniu malowniczej Danii, zmierzyliśmy w kierunku Polski, początkowo do domu moich rodziców, następnie na Kaszuby z krótką, jednak niezapomnianą wizytą u naszych kochanych znajomych!!

Spędziliśmy tam piękne, prawdziwie letnie popołudnie, zakończone pieczeniem kiełbasek, przy prawdziwym ognisku! Było cudnie za co kochani - dziękujemy!!


Kolejne dni, spędziliśmy w słonecznej Gdyni, po czym wybraliśmy się na wyczekiwane - zwłaszcza przez Damiana - żagle :)

Moje odczucia bywały bardzo różne - głównie dlatego, iż żeglarzem zdecydowanie nie jestem i choć poszczególne polecenia Damiana wykonać potrafiłam - niestety gdybym została pozostawiona na jachcie sama w sytuacji, kiedy wiatry szaleją, a niepokojąco duża ilość pływających jachtów, zmuszałaby do podejmowania decyzji, kto ma pierwszeństwo, a komu należy ustąpić - zielonego nie miałabym pojęcia co zrobić w takiej sytuacji :(

Generalnie jednak żeglowanie sprawia wiele przyjemności i bywa fajną przygodą - a muszę Wam powiedzieć, że wbrew pozorom tych przygód można mieć niezliczoną ilość.. nas zaskakiwały nieoczekiwanie każdego dnia dostarczając odpowiedniej dawki adrenaliny :)



Ostatniego dnia, kiedy wpływaliśmy do macierzystej mariny - na pożegnanie, zostaliśmy uraczeni piękną, podwójną tęczą!

Przeuroczy akcent kończący nasze jeziorne pejzaże..




W drodze powrotnej, zatrzymaliśmy się na pyszną kawę mrożoną i szarlotkę z lodami w Toruniu - miasta, do którego zawsze bardzo lubię powracać!




..Muzyka gra w moim sercu, a pieśń grajka brzmi w mej duszy, długo jeszcze po odbytej podróży..



Ostatnie dwa dni w Polsce, spędziliśmy u moich rodziców - gdzie o poranku zajadałam się nagrzanymi w slońcu wiśniami.. słodkie, soczyste z delikatną nutą kwaskowości - wyśmienite!

Uwieńczeniem tej doskonałości, był przepyszny placek drożdżowy upieczony przez moją mamę!!





W zaciszu altanki, otoczeni aromatem wszechobecych kwiatów - zajadaliśmy się tymi pysznościami, zapominając o tym, że za chwilę znów musimy opuścić tę cudowną błogość!!





.. Pinia - mały pieszczoch mojej mamy!




Czas mija bardzo szybko - jeszcze przed chwilką prażyliśmy się w słońcu pływając po największych polskich jeziorach - a dziś znów trzeba wyruszyć w drogę!

Droga jednak, kryje dla nas jeszcze kilka pięknych pejzaży..




W Niemczech w uroczym miasteczku Bad Oldeslo..






Po krótkim odpoczynku u mojej kuzynki Ali - podążyliśmy w kierunku Belgii..





Wpatrzeni w mieniącą się w blasku słońca wodę morza północnego, smagani wiatrem, delektujemy się ostatnimi chwilami, przed odpłynięciem w kierunku Anglii..




..Aby jeszcze na moment zaistnieć w londyńskiej rzeczywistości..







Malownicze przestrzenie kreują się w mojej głowie, przepełnionej wieloma wspomnieniami.. Spotkania z najbliższymi, znajomymi..

Smaki - świerze truskawki! Wiśnie o których pisałam! Kalarepka! Gotowany bób!!

Spacery po pachnącym lesie..

Zimna, orzeźwiająca woda, w której zanurzałam swoje ciało niemalże każdego dnia, aby pływać coraz dalej i dalej w jeziornych bezkresach..

Kolory, kolory, kolory...

Czymże byłoby życie bez rzeczywistości, która trwa, która emanuje tysiącem kolorów!!


Pięknych snów pełnych unikatowych pejzaży Wam życzę kochani!!

A wszystkim naszym aniołom, którzy przyjmowali nas i obdarzali serdeczną gościnnością - bardzo, BARDZO DZIĘKUJEMY!!!


LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin