sobota, 31 lipca 2010

Niespodziewana wyprawa nad Loch Lomond..

W środę o poranku miała odbyć się moja operacja - niestety we wtorek niespodziewanie została odwołana.. na czas bliżej nieokreślony...

Przechodzę kwarantannę, która potrwa około 2-3 tygodni.. a po niej, jeśli wyniki będą zadowalające - znów zostanę wpisana na listę oczekujących..

Aby umilić sobie czas, korzystając ze słonecznych uroków dnia, wybraliśmy się ze znajomymi do ogrodu botanicznego.. po powrocie szybkie zakupy
a w zamyśle upieczenie czegoś słodkiego, pysznego..

W sklepie zadzwonił telefon - to P. chcąc dowiedzieć się jak poszła operacja - kiedy usłyszał, iż jesteśmy na zakupach, pomyślał, że jesteśmy wariaci do potęgi :) kilka godzin po operacji, a ja biegam z niesprawną nogą, pomiędzy sklepowymi półkami.. kiedy uświadomiliśmy go, jakże mają się sprawy szpitalne, stwierdził iż szkoda że nie wiedział, bowiem moglibyśmy wspólnie wybrać się pod namiot, gdzie On już rozpala ognisko ze swoim bratem..

..przecież jeszcze wczesnym porankiem rozmyślałam o tym aby zawędrować gdzieś w leśno - górskie pejzaże, spędzając noc przy świetle księżyca..

Nie zastanawiając się zatem zbyt długo, postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia dołączyć do P & B.. ostatecznie Loch Lomond oddalone jest od Edinburgha zaledwie 1.5 - 2h!

..Spakowawszy szybciutko namiot, karimaty, śpiwory.. oraz stroje kąpielowe, wyruszyliśmy w drogę..

Droga wśród zielonych łąk, złocistych pól mieniących się w zachodzącym słońcu - zawiodła nas nad jezioro otoczone szczytami gór...

Rozpalone ognisko czekało już na nas, uwodząc cudowną wonią oraz blaskiem iskrzącego się drewna..
Spędziliśmy pół nocy wpatrując się w mieniący żar, przysłuchując nocnym cykadom oraz falom rozbijającym się o kamienisty brzeg..
Po marokańskich nocach spędzonych w wysokich górach Atlasu oraz mistycznej pustyni - była to kolejna niezapomniana i wyjątkowa noc..

A o poranku, zbudzeni ciepłymi promieniami słońca.. świętowaliśmy dalej..

Miejsce naszego małego obozowiska otoczone było dostojnymi drzewami oraz polaną pełną purpurowych jagód, wyciągających swe małe główki ku słońcu, zza zielonych listków.. kusząco - tak bardzo, iż nie omieszkałam spędzić przy nich co najmniej godziny..

Nazbierałam dwa sporej wielkości pojemniczki - w zamyśle upieczenia słodkich jagodzianek.. a może tarty, tudzież innej słodkiej przyjemności?!

..Powróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa - nasze rodzinne wyprawy do budzyńskich lasów, długie godziny wśród jagodzianych tudzież pełnych soczystych malin kniei.. purpurowe ręce.. a wieczorami długie godziny przy maleńkich słoiczkach, zapełnianych leśnymi skarbami..

Sok malinowy mojej mamy - był najwyśmienitszym z soków na świecie :)
A zimowe poranki wzbogacone kaszką manną oraz słodkimi jagodami.. umm..
Pychotka!!!


W końcu, tez wyczekiwana kąpiel - odkąd mieszkamy w Szkocji, jeszcze nigdy nie kąpałam się w tutejszych jeziorach... zmarzlak jestem i tyle... :(

Kocham kąpiel w jeziornej toni - jednak preferuję nasze polskie jeziora - tutejsze bywają przerażająco zimne.. a może ja po prostu nie jestem aż tak odważna?!

Tego roku, jednak obiecałam sobie, że w końcu spróbuję!!
Woda okazała się zimna, nawet bardzo.. ale nie tak, aby nie można było pływać..
Loch Lomond, to bardzo duże jezioro - długie! Jego fale, dorównują tym nad morzem, dzięki czemu pływanie wzbogacone jest o dodatkowe emocje.. ciało kołysane napływającymi falami, unosi się nad taflą wody, niczym opadający liść na wietrze...


Przed powrotem do domu, zanurzam swe myśli w jeziornej toni, czerpiąc orzeźwiającą moc płynącą z wrzechświata..



Pozdrawiam Was wszystkich, którzy do mnie zaglądacie - śląc wiele serdeczności!!!


ps. Taneczny mam dziś nastrój, a afrykańskie nutki krążą mi po głowie...



piątek, 23 lipca 2010

Kilka chwil słonecznych w nadmorskich klimatach..

Bywają takie chwile, kiedy czas zatrzymuje swój bieg,
pozwalając być tu i teraz..
Napawa duszę jasnymi promieniami słońca,
a wiatr i morska bryza rozkosznie osuwają się po policzkach..
to chwile pełne szczęścia
przenikające w zakamarki duszy i serca..
Kilka dni temu w Szkocji zaświeciło słońce - szkoda, że nie wcześniej, bowiem planowaliśmy wyjazd w góry pod namiot - ale i tam padało jak z cebra.. zatem pozostaliśmy w domu przyglądając się strugom deszczu, lejącym się z grafitowego nieba..
Następnego dnia, nastąpiła diametralna zmiana - słońce, ciepło, naprawdę wakacyjnie.. jakże chciało nam się opuścić dom, aby napełnić płuca morskim powietrzem!
Wybraliśmy się do North Berwick - w miejsce, gdzie zawsze jeśli jest to możliwe - bardzo lubię powracać..

Był to piękny, pełnej płynącej harmonii dzień, unoszący myśli w nieznaną dal.. fale rozbijały się o rozgrzane słońcem skały.. a ja po raz pierwszy w tym roku brodziłam w zimnej wodzie, pozwalając aby napływające fale rozpryskiwały się o moje ciało... przyjemne uczucie..
A po spacerze, siedząc na jednej z ławek, spoglądając w przestrzeń pełną magii.. przyglądając się powolnej wędrówce słońca.. niebu zmieniającemu swoje kolory oraz ptakom lawirującym wśród jasnych obłoków, trwaliśmy w tej cudownej chwili nie spiesząc się z powrotem do domu..
Było niezwykle...





Pozdrawiam Was bardzo serdecznie - życząc wielu pięknych, niezapomnianych chwil - bo to właśnie one tworzą mozaikę naszego szczęścia!!

ps. za kilka dni kończę mozolny mój korowód szpitalny, a wówczas znów zapraszam na odrobinę Maroka w moim cynamonowym świecie :)

niedziela, 18 lipca 2010

ludzie napotkani w drodze...

"Nie biegnij za szybko przez życie,
bo najlepsze rzeczy zdarzają się nam wtedy,
gdy najmniej się ich spodziewamy."
— Gabriel García Márquez
Jeśli pragniemy spotkać drugiego człowieka - pozwólmy mu na to!
Wyjdźmy mu na spotkanie.. albo wyruszmy w drogę niespieszną, nieznaną, pełną tajemnic..
Zawsze kiedy wyruszamy w podróż, z założenia przyjmujemy za nasz cel, spotkanie z drugim człowiekiem, choćby z cząstką jego tajemniczego świata..
Zazwyczaj jest to możliwe, dzięki otwartości serca jak i samej formie przemierzania przez świat..
Lubię przyglądać się ludziom, lubię słuchać ich osobistych opowieści - pozwalają zanurzyć się w mistyczną sferę życia, zazwyczaj jakże odległej nam, podczas zabieganej codzienności..
Przyznam, iż podróż do Maroka, była długo wyczekiwaną i wytęsknioną.. niemalże jak ta w Himalaje...
Maroko, to oczywiście kraj niezwykle odmienny od zachodniej wizji świata - począwszy od wyznawanej i praktykowanej religii, po warunki w jakich żyją jego mieszkańcy..
Wystarczy opuścić granice Marrakeszu, aby przekonać się jakim rytmem żyją mieszkańcy tegoż kraju..
A żyją niespiesznie, zgodnie z panującą aurą - w skwarne dni schowani w domach tudzież pod osłoną błogosławionego cienia - poddają się cichej kontemplacji, popijając miętową herbatę lub kawę z dużą ilością mleka..

Na ulicach najczęściej spotykaliśmy mężczyzn, kobiety bardzo często przebywają w swoich domostwach zajmując się gospodarstwem, dziećmi.. jedynie w dni targowe opuszczają domy, zazwyczaj przyodziane w długie suknie jak również chusty zakrywające ich twarze - Maroko, pomimo tego, iż jest jednym z najmniej tradycyjnych krajów, gdzie kultura arabska przejawiająca się zarówno w strojach, jak i relacjach damsko-męskich - mimo wszystko nadal uderza odmiennością przejawiającą się na wielu płaszczyznach..

Oczywiście miejska rzeczywistość zdecydowanie różni się od tej w głębi kraju - tam nadal życie płynie według bardzo tradycyjnych reguł.
Podczas naszego trekkingu, spędziliśmy 4 dni w małej miejscowości Imlil - tam też zwolniwszy rytm naszej podróży, mieliśmy okazję na wiele bliższych spotkań - już pierwszego dnia dowiedziawszy się, iż znajduje się tam maleńka wytwórnia oleju arganowego - z przyjemnością odwiedziliśmy to niezwykłe miejsce przesycone orzechowym aromatem, zakupując ostatecznie wiele z oferowanych produktów - co niestety w moim przypadku, wzbudziło ogólne oburzenie ze strony Damiana, bowiem produkty te ze względu na ich unikatową produkcję, niestety nie należą do najtańszych..
Jak nakazuje tradycja, wytłaczaniem tego "złota Maroka" zajmują się kobiety - ręcznie mieląc ziarna owoców drzewa arganowego, uzyskują oleistą pastę, z której następnie ręcznie wyciskają olej.
Niezwykły jest fakt, jak wiele produktów powstaje na bazie tegoż oleju - począwszy od cudownie pachnących kosmetyków, po oleje jadalne, które z kolei wymieszane z miodem produkowanym przez berberyjskie pszczoły - stanowi absolutnie doskonałą kompozycję smakową - a świeżo upieczony chlebek zamoczony w takim miodzie tudzież samym oleju - sprawia, iż mamy wrażenie jakbyśmy spożywali najsmaczniejszą rzecz na świecie!


Poddając się rozkosznej wolności i możliwości smakowania chwili, z przyjemnością zasiadaliśmy w zaciszu jednej z restauracyjek, przyglądając się mieszkańcom Imlila..


Podczas samego trekkingu, mijaliśmy maleńkie, górskie wioseczki - a tam ludzi, którzy żyjąc często w bardzo surowych warunkach - emanują pięknem, które często trudno dostrzec w miejskich realiach..


Podążając górskimi ścieżkami, spotykamy kobiety w swych długich sukniach..

Mężczyzn wypasających kozy tudzież wędrujących z Mułami transportując różnego rodzaju towary, jak również bagaże turystów..




Kiedy przybyłam do schroniska, pierwszą osobą na którą zwróciłam uwagę był wysoki mężczyzna w pięknym turbanie na głowie - przywitawszy mnie uroczym uśmiechem, zapytał jak się miewam.. później, kiedy znów Go zobaczyłam - nie potrafiłam powstrzymać się aby wyrazić mój entuzjastyczny zachwyt - odbyliśmy naprawdę interesującą rozmowę - Mohamed, jest przewodnikiem górskim - zawsze wędrującym przez góry w swojej tradycyjnej szacie w kolorze nieba, z turbanem na głowie oraz starą berberyjską pieśnią na ustach - o czym przekonałam się mijając Go następnego dnia na szlaku - Jego śpiew rozbrzmiewał w niezwykły sposób wśród nasłonecznionych stoków Wysokiego Atlasu..

Mohamed opowiadał mi o ludziach gór, o swojej rodzinie - przyznam, iż to dzięki Niemu, miałam okazję poznać lepiej rzeczywistość Berberów w ich biednym, jednakże pięknym świecie - Berberowie to lud, który podobnie jak Nomadowie stanowią rdzenną ludność kraju. Posiadają swój własny język, który pomimo kultury arabskiej oraz powszechnie obowiązującego języka arabskiego - on nadal istnieje i przekazywany jest z pokolenia na pokolenie..

Cierpliwie odpowiadając na moje pytania, odkrywał tym samym, przede mną tajniki tamtejszej kultury, obyczajów nadal tam panujących.. dużym zaskoczeniem był dla mnie fakt, iż młode 15-letnie dziewczęta wychodzą za mąż.. który jeśli ma dużo pieniędzy - żon może posiadać kilka.. choć jak twierdzi Mohamed, nie jest to najlepsze rozwiązanie - mimo wszystko - to jedna żona jest najlepszym i najrozsądniejszym wyborem.

Przyglądając się różnicom jakie dzielą nasz świat od świata Marokańskiego - których niewątpliwie jest wiele, ostatecznie jednak dochodzimy do punktu, w którym bez względu na to co nas dzieli - okazuje się, że jesteśmy do siebie bardzo podobni.. głęboko w naszych sercach drzemią podobne pragnienia.. podobnie odczuwamy radość i smutek - bez względu na to, czy mieszkamy w pięknych górach, czy też innym miejscu na jakże zróżnicowanym globie - okazuje się, że nie pieniądze, bogactwo stanowią o naszym prawdziwym szczęściu - szczęściem jest drugi człowiek i umiejętność przedarcia się niejednokrotnie przez grubą warstwę samotności, jaką się omatamy...




Dzieci spotykane na szlaku, tudzież w innych odwiedzanych przez nas miejscach, najczęściej gonią z pasją za piłką.. Natalie, która z zamiłowania jest piłkarzem i gra w jednaj ze szkockich drużyn - w Maroku, wykorzystywała niemalże każdą okazję aby zagrać z tamtejszymi chłopakami..

Zastanawiałam się dlaczego tak rzadko spotykamy dziewczynki - oczywiście wynika to z panującej tam kultury - dziewczynki przebywają zazwyczaj w towarzystwie mam, czasem widywaliśmy je (choć raczej te w starszym wieku), w grupie kilku dziewcząt lub starszych kobiet..



Ali - to człowiek, którego poznałyśmy w Imlil, podczas jednego ze spacerów wśród straganików pełnych kokietujących świecidełek..

Mijając Go, zapytał czy nie mogłybyśmy Mu pomóc - okazało się, iż jeden z turystów zapłacił za zakupiony towar Szkockimi Funtami, które co prawda w tutejszej rzeczywistości stanowią taką samą wartość jak Funt Angielski - jednakże tam w Maroku (być może mógłby wymienić je w Marrakeszu, ale zapewne wartość ich spadłaby co najmniej do połowy), przykry to fakt, biorąc pod uwagę kwotę, która w tamtejszych warunkach, nie należała do najmniejszych..

Dla nas nie był to problem aby, wymienić wspomniane pieniądze, co z kolei niezmiernie ucieszyło Aliego, który chcąc wyrazić swoją wdzięczność podarował nam dwie bransoletki, jako dar serca, a oprócz tego zaprosił na filiżankę niezwykle mocnej herbaty, którą to zaparzył specjalnie dla nas w maleńkim srebrnym dzbaneczku tuż przy swoim stoisku, następnie poczęstował przepysznym ciastkiem kokosowym - po raz kolejny, była to okazja na odbycie ciekawej rozmowy - Ali jest Nomadem mieszkającym na pustyni, jednak każdego roku, przybywa z wyrabianymi przez Jego rodzinę wyrobami, do Imlila spędzając tam 3 miesiące, po czym wraca w swoje rodzinne strony..

Dla mnie był to szczególny dzień, bowiem każdy z nas powędrował w swoją stronę, nawet Damian wybrał się na długi spacer zmierzając w kierunku przełęczy, z której rozciąga się widok na najstarszą wioskę w rejonie (jeśli nie w Maroku), spotykając po drodze mieszkańca Imlila, który zaproponował mu przejażdżkę Jego pięknym, białym samochodzikiem.. następnego dnia i ja zostałam zabrana na taką przejażdżkę, która biorąc pod uwagę, iż wiodła przez strome zbocza o barwie spalonej cegły ku wioskom do których nie docierają turyści - była niezwykłym przeżyciem..

Wracając jednak do mojego dnia spędzonego w Imlilu - zakotwiczyłam na dłuższą chwilę na jednym z tarasów odwiedzanej przez nas wcześniej reastauracyjki - a tam spotkawszy kolejne osoby, napotkane wcześniej w górach - chłonęłam otaczający mnie świat, niezwykle rozpieszczana przez kolejnych towarzyszy.. mężczyźni bardzo często spędzają popołudnia w pobliskich barach - tym razem rozpieszczali mnie rozmową, kolejnymi herbatkami berberyjskimi, a nawet lunchem - tradycyjnym omletem, który podawany jest z chlebem (zresztą jak każda inna potrawa serwowana w Maroku) - tam zazwyczaj nie używa się sztućców, podobnie i w tym przypadku ich nie otrzymałam, pomyślałam więc, iż powinnam przełamać chlebek umieszczając omlet w jego wnętrzu - jednakże szybko zostałam wyprowadzona z błędu - omlet przełamuje się kawałkami chleba, zjadając go małymi kęsami..

Był to naprawdę miły i wyjątkowy dzień - poddając się temu wszystkiemu co napływało niespodziewanie do mnie - przez moment stałam się częścią tamtejszej rzeczywistości..
przede wszytkim dzięki Jego mieszkańcom..




Natalie, grająca po raz kolejny w piłkę nożną, w kanionie wąwozu Dadis..



oraz jeden z Jej towarzyszy gry..



Kobiety odpoczywajace w cieniu monumentalnych skał..


lub wędrujące wraz z całym swoim dobytkiem..



Mohamed - to młody Nomad, który opuścił swoje rodzinne strony bowiem życie w Jego rejonach było zbyt trudne, nie pozwalające na zdobycie edukacji, choćby w podstawowym zakresie, nie wspominając o możliwości późniejszego zatrudnienia..

Mohamed to młody 21-letni człowiek o najpiękniejszych oczach jakie miałam możliwość zobaczyć w tym pustynnym świecie...


Ludzie pustyni..


Zakątki Fez uraczyły nas swoją niezmiennością od czasów średniowiecza - to niezwykłe uczucie błądzić wąskimi, zatłoczonymi uliczkami medyny, gdzie wielobarwność spotykanych ludzi bywa doprawdy zaskakująca..




Podązając tym kolorowym szlakiem dochodzi się do miejsca, gdzie w spiekocie dnia, często dotkliwym zapachu, pracują wytrwale mężczyźni, w tamtejszych garbiarniach - wyprawiając skórę w tradycyjny sposób, najczęściej przy użyciu zwierzęcych odchodów..

Zapach rzeczywiście potrafi być dotkliwy, jednakże turyści zazwyczaj odwiedzający tarasy, pozwalające przyjrzenie się tej formie farbowania, niezmienionej od pokoleń - otrzymują gałązkę mięty, która skutecznie ujarzmia nieprzyjazną woń..



A w Casablance, nad brzegiem oceanu - zachwycałam się tamtejszymi mieszkańcami..


Pięknymi istotami, niczym nimfy wynurzające się z głębin wzburzonych wód..


Podobnie, jak ta starsza kobieta - zatracając się w chwili, która już nigdy się nie powtórzy..


Dobrej nocy Wam życzę.. i dziękuję, że jesteście tutaj razem ze mną :)
ps. Wybaczcie, za rozmiar mojego posta - w końcu kiedy znalazłam czas aby pisać, okazało się, że powstał strasznie długi wpis, który mam nadzieję, mimo wszystko nie zanudził Was na śmierć..

wtorek, 13 lipca 2010

Bazar rozmaitości!!!

Maroko, to prawdziwy bazar rozmaitości!
Kiedy pierwszego dnia przemierzałam wąskie uliczki, zachwycałam się bezmiarem wszystkiego.. barw, zapachów, muzyki.. czułam się odrobinę jakbym powróciła do magicznego Katmandu - a jednak Maroko to nie Azja..
To mieszanka Afrykańskiej kultury z Azjatycką domieszką intrygujących zapachów, kadzideł..
Marrakesz, to miasto bardzo egzotyczne, barwne, jednakże równocześnie bardzo turystyczne - tym niemniej pierwszego dnia zachwyciło mnie odmiennością jaka mu towarzyszy..
Początkowo mieszkaliśmy w małym hoteliku, wyszukanym w internecie (Riadzie - to rodzaj pensjonatu, o rodzinnym, przyjaznym charakterze), chwilę po naszym dotarciu, zostaliśmy poczęstowani pyszną, orzeźwiającą herbatą miętową - którą to, w późniejszym czasie częstowani byliśmy niejednokrotnie!
Zapach mięty roznosi się niemalże wszędzie, w górach rośnie w wielu miejscach, dzięki czemu tamtejsi mieszkańcy - Berberowie - przygotowują swój magiczny napar, niemalże nieustannie - chętnie częstując nim poznanych przybyszów.
Napar zwany Berberan Whisky, bywa nieprzyzwoicie słodki ale też niebywale smakowity - i choć do tej pory słodką, piłam tylko herbatę z cytryną - berberan whisky z cukrem bardzo polubiłam - smakuje wyśmienicie!
Jak twierdzą sami Berberowie - dodaje energii i jest dobra na żołądek..
Po spożyciu tegoż obowiązkowego trunku, zaciemnioną uliczką podążaliśmy w kierunku wielobarwnych alejek, pełnych wszelakich rozmaitości..

Ostatniego dnia, w poszukiwaniu drobnych upominków, zatrzymaliśmy się przy maleńkim straganie tegoż sympatycznego człowieka..

Postanowiliśmy zakupić pięknie pachnącą kawę.. niezwykłość tego zakupu jednak nastąpiła wówczas, kiedy Pan zapytał, czy nie chcielibyśmy dodać do niej odrobinę przypraw?!
W dużej, emaliowanej misce znajdowały się - cynamon, anyż, gałka muszkatołowa.. i wiele, wiele innych przypraw - zarówno kawa, jak i garść pachnących smakowitości, zostały zmielone, po czym zapełniły niebiańskim aromatem otaczającą nas przestrzeń - jak żyję, nie wąchałam tak pięknego, niepowtarzalnego zapachu kawy!!

Przyprawy, barwniki...
To specjały, królujące na marokańskich bazarach!
Moje oczekiwania kulinarne odrobinę wybiegały, poza obszar tamtejszych specjałów - i choć kuchnia Marokańska bywa prawdziwym ucztowaniem - to jednak ostatecznie jest ona dość ograniczona - moim współtowarzyszom, po kilku dniach wędrówki zdarzało się nawet narzekać na brak różnorodności - jednakże niewątpliwym faktem jest to, iż kuchnia Marokańska charakteryzuje się cudowną kombinacją przypraw - a to sprawia, iż najprostsze danie uzyskuje niepowtarzalny smak, jedyny w swoim rodzaju!
Z całej podróży, w szczególny sposób w mojej pamięci zachowały się dwa iście królewskie dania - pierwszego wieczoru, w niezwykle nastrojowej restauracyjce, znajdującej się na jednym z wielu tarasów, przy dźwiękach Ayo - rozkoszowałam się nieprawdopodobnie smacznym kuskus, podanym z pieczonym kurczakiem, posypanym rodzynkami i prażoną cebulką wraz z duszonymi warzywami - wyśmienite danie!!
Druga potrawa, jaką będę wspominać bardzooo długo, a którą poczęstował nas mistrz kuchni w niewielkim hoteliku w którym nocowaliśmy w Fez - to, tagine - również z kurczakiem, suszoną morelą uduszoną wcześniej w smakowitym sosie cebulowym - danie bardzo proste, jednakże smak wspomnianej moreli nadał potrawie, absolutny smak wyjątkowości!!

Niezapomniane smaki - to również świeżo upieczony chlebek marokański, sałatka o tej samej nazwie oraz naleśniki podawane wraz z pachnącym miodem!!

Podczas kolorowych wędrówek, wśród licznych straganów, natrafiliśmy oczywiście również na te z pachnącymi oliwkami..
Niebywała jest dla mnie ich różnorodność - i choć po raz pierwszy w życiu oczarowana nimi zostałam na jednym ze szwajcarskich bazarów - tutaj również chłonęłam ich smak, aromat.. oczywiście częstowana przez sprzedawców - kończąc skromną degustację, zakupem tych najsmaczniejszych :)


Marokańskie bazary - to oczywiście wszelkiego rodzaju suszone smakowitości!
Czytając przewodnik po Maroku, natrafiłam na informacje, iż tamtejsze daktyle należą do najlepszych na świecie - przyznam, iż do tej pory daktyle nie stanowiły mojego ulubionego przysmaku, jednakże znów zaskoczona różnorodnością tego słodkiego owocu - poddawałam się niewątpliwej pokusie!
Rzeczywiście były pyszne!
Orzechy, daktyle, morele... trudny wybór - ostatecznie po licznych degustacjach, decydowaliśmy się na kilka smakołyków, aby niemalże podczas całej dalszej podróży, zajadać się nimi doznając rozkoszy podniebienia..
Moim niewątpliwym faworytem, stały się prażone migdały - wyśmienite - z przykrością i bólem w sercu walczyliśmy dziś z Damianem o ostatnie ziarenka...

Wędrując po Marokańskiej ziemi, nie sposób oprzeć się - a raczej grzechem byłoby nie skorzystanie z okazji, posmakowania pomarańczowego soku!
Po herbacie miętowej, to napój dostępny absolutnie wszędzie!
Wyciskany ze świeżych owoców, schłodzony - smakuje wybornie, gasząc pragnienie (należy jedynie zwracać uwagę, aby przypadkiem, nie został zmieszany z wodą, najczęściej z kranu.. co z kolei grozi rozstrojem żołądka!).


Maroko - to oczywiście, wielobarwni ludzie, którzy zawsze i wszędzie mnie fascynują.. ale o nich następnym razem - dziś zaledwie kilka zdjęć..





Casablanca - ludzie, słońce i wody szalejącego oceanu..

W drodze na Dżabal Tubkal..


Schronisko u podnóża góry..

Widok ze szczytu (4167m npm), rozciągający się Atlas Wysoki wraz z Saharą..

Tuz przed wędrówką po piaskach pustyni..


Przemierzając zaułki żydowskiej dzielnicy w Fez - miejsca absolutnie fascynującego, do którego z ogromną przyjemnością powróciłabym jeszcze nie raz - tymczasem uchwycona w kadrze Damiana..pozostaję milcząca, odrobinę mistyczna...



..z dźwiękami muzyki w zakamarkach duszy..

Pozdrawiam Was serdecznie i pięknych snów życzę!!!

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin