środa, 7 kwietnia 2010

Żonkilowy Edinburgh.. oraz świąteczne przemiany!

Święta minęły tak szybko.. spędzone w szpitalu nie miały posmaku żurka gotowanego na zakwasie przyrządzonym wcześniej, jaki ma zwyczaj przygotowywać moja mama.. nie było Jej pysznego sernika a nawet mazurka, którego co roku tak bardzo lubię smakować.. zarówno ja i Damian pracowaliśmy przez cały okres świąteczny, dlatego tym razem nie było smaków i zapachów z nimi związanych..
..A mimo to był to szczególny czas dla mnie.. ciężki, bo i mój oddział nie należy do Lekkich, poza tym braki w personelu nie polepszają tej sytuacji - jednak nie o tym chciałam pisać.. chciałabym opowiedzieć Wam moją świąteczną historię.
Biorąc pod uwagę czas jakim są Święta Wielkanocne, dużo rozmyślałam o tym z czym one tak naprawdę się wiążą? Z potrawami? Ze święconką.. z ciastami, które pieczemy tylko w tym szczególnym czasie.. ze szczególną atmosferą wśród najbliższych.. spacerami w ciszy i zadumie wśród pachnących świeżą trawą łąk...
A może przemianą jaka następuje w nas samych - w naszych wnętrzach? Podobnie jak przyroda, która na nowo rodzi się każdego roku..
Niedawno wspominałam Wam o naszym nowym pacjencie - człowieku, który potrafi zranić dogłębnie niemalże każdym wypowiadanym słowem.. długo zastanawiałam się czy ktokolwiek z nas będzie potrafił dotrzeć do Niego, przebić się przez tę grubą warstwę nieuprzejmości?
Zastanawiałam się czy wynika ona z faktu, iż D. jest bardzo poważnie chorym człowiekiem, a sposób w jaki traktuje innych ludzi, jest tylko bardzo specyficzną formą obrony? Czy po prostu jest nieuprzejmą, trudną w obyciu osobą?
Kiedy w sobotni poranek zapytałam Go, czy oczekuje jakiejkolwiek pomocy - jak zwykle potraktował mnie bardzo nieprzyjaźnie - łagodnie ujmując..
Przyznam, iż Jego sposób traktowania drugiego człowieka, bywa bardzo dotkliwy dla mnie i pomimo, iż zazwyczaj w takich sytuacjach nie przyjmuję ich jako personalny atak - tym razem coś we mnie pękło.
Były Święta, od kilku dni próbowałam różnymi sposobami przedrzeć się przez mur zdawałoby się nie do zdobycia, aby podzielić się choćby maleńką cząstką życzliwości.. i nic - w jednym z przebłysków normalności, dowiedziałam się, iż D. związany jest z pewną bardzo szczególną osobą, o której wyraża się nadzwyczaj czule i pozytywnie - tą osobą jest E. która jest Polką z pochodzenia. Czy to cokolwiek znaczy? Dla mnie tyle, iż istnieje nadzieja na to, iż nie każdego człowieka D. traktuje jak wroga!
Tym niemniej - ja okazałam się osobnikiem irytującym, gorszym od małych królicząt, które biegają po szpitalnym trawniku.. Kiedy po raz kolejny D. warknąwszy na mnie, iż mam coś zrobić po czym dać Mu "święty sposób" - usłyszałam tylko jak wypowiadam słowa, iż wcale nie muszę, po czym wyszłam... czy to rzeczywiście ja wypowiedziałam? Straszliwa fala goryczy i bólu ogarnęła całe moje wnętrze - tak bardzo chciałam podzielić się choćby z odrobiną serdeczności z tym człowiekiem, a jedyne co osiągnęłam to niemoc, która spycha mnie w dół złowrogiej przepaści! Czy tak mają wyglądać moje święta? Pełne bólu i złości? Na pewno mocno zakrapiane słonymi łzami...
Poranek szybko przeminął, a po południu D. poprosił mnie abym zabrała Go na papierosa - kiedy zostałam poproszona przez pielęgniarkę, abym została przy Nim przez czas, kiedy "delektować się będzie świeżym powietrzem", pomyślałam, iż On sam nie będzie szczególnie szczęśliwy z tego powodu.
Moje przypuszczenia jednak były dalekie od prawdy - moje Święta przybrały zupełnie innego wymiaru.
Ponieważ zabrałam D. do jednego z naszych maleńkich ogrodów - zapytał mnie czy znam nazwę wskazanych przez Niego roślin - doprawdy zawsze pamiętałam angielską nazwę wrzosów - tym razem nazwa uleciała niczym ptak wypuszczony z klatki na wolność.. to jednak zapoczątkowało naszą cichą więź porozumienia!
Odbyliśmy szalenie miłą i naprawdę długą rozmowę - okazało się, iż łączy nas tak wiele wspólnych zainteresowań.. ogród, kwiaty.. fotografia, podróże - zachwyty małe i duże nad każdą napotkaną choćby najmniejszą roślinką.. smaki - te znane i te pełne egzotyki.. oraz marzenia, które nieustannie rodzą się zarówno w mojej jak i Jego głowie.
To był ogromny przełom - D. zadawał mi wiele pytań, ale też opowiadał o Sobie - a wierzcie mi - można by było napisać książkę o Jego życiu!
Urodził się w Indiach, gdzie spędził swoje dzieciństwo, następnie powrócił z rodzicami do Szkocji, by jako dorosły już człowiek wędrować po krajach europejskich - mieszkał w Hiszpanii i Francji, tam przez pewien czas był nauczycielem angielskiego - to wyjaśniałoby wyjątkową tendencję do poprawiania moich błędów gramatycznych - czego absolutnie nie przyjmuję jako przejaw złośliwości, wręcz przeciwnie - cieszy mnie to bardzo, bowiem zazwyczaj nikt nie zwraca uwagi na poprawność mojego języka - (no może z wyjątkiem Kevina, który od czasu do czasu bawi się w mojego prywatnego nauczyciela)
.. O życiu D. mogłabym pisać długo - wspomnę jednak jeszcze tylko o Jego powierzchowności - kiedy zobaczyłam Go po raz pierwszy skojarzył mi się z bezdomnym artystą (zwłaszcza, kiedy usłyszałam jakiej słucha muzyki!). Długie włosy, nie krótsza broda... bardzo chudy i wysoki człowiek.. o twarzy czarodzieja z krainy Oz.. dlaczego właśnie tak mi się kojarzy - nie przepadam za tą bajką a do D. pomimo Jego nieuprzejmości od początku odczuwałam specyficzny rodzaj sympatii.
Bardzo osobliwy i zagadkowy.
Być może dlatego, iż podświadomie, pomimo lęku, jaki mnie ogarnia - tak naprawdę lubię wyzwania i często w ich kierunku lubię podążać..
A On od początku zdawał się być moją górą do zdobycia!
Kiedy wróciliśmy z przewietrzania, wszyscy pytali mnie, czy D. był bardzo nieuprzejmy dla mnie - a ja z ogromną radością, mogłam mówić, iż wręcz przeciwnie - odkryłam przesympatycznego człowieka, który co prawda straszy wszystkich na około, jednak tak naprawdę głęboko ukrywa to co dobre i delikatne.
Świąteczne przemiany dokonywały się każdego dnia - w niedzielę podarowałam D. maleńką doniczkę z bratkami - pomyślałam, że będzie to Jego maleńki substytut ogrodu - szkoda, że nie widzieliście Jego uśmiechniętej twarzy!
Następnego dnia, w poniedziałkowy poranek - D. zapytał mnie, czy mogłabym przygotować mu gorącą kąpiel - zważywszy na to, iż odkąd pojawił się w naszym szpitalu, tylko raz, jednej pielęgniarce udało się nakłonić Go do mycia - przy czym biedna kobieta została wyzwana i obarczona najgorszymi z najgorszych wyzwisk..
Zatem chęć odbycia kąpieli - była niczym cud! :)
Swoją drogą, dość niezwykłym i do tej pory niezrozumiałym zjawiskiem dla mnie jest fakt, jak często starsi ludzie starają się unikać a wręcz nie znosić kąpieli wodnych! Czy i wy spotkaliście się z tym zjawiskiem?
Wracając do D. - podczas kąpieli, zapytał mnie czy zechciałabym obciąć Jego długą brodę, a kiedy odrzekłam, iż zrobię to z największą przyjemnością, odpowiedział, że następnym razem jeśli będę miała ochotę, mogę również skrócić Jego włosy! (przyznam się Wam, że bardzo często ulegam pokusie zabawy we fryzjera, strzygąc cichaczem zarówno pacjentki jak i pacjentów, do których nasza szpitalna fryzjerka z różnych względów nie dociera.. uwielbiam to!) :)
Po zakończeniu ceremonii mycia, D. powrócił do wysprzątanego wreszcie pokoju - bo choć to szpital, to jednak ze względu na zachowanie D. nikt nie chce wchodzić do Jego pokoju w celu zaprowadzenia porządku.
Trzy symboliczne dni - sprawiły, iż zapamiętam ten czas bardzo długo!
Niemalże wszyscy pytali mnie jak udało mi się dokonać tego, iż D. zgodził się na kąpiel, mało tego nie krzyczał na mnie, a do tego zaczął się zwracać do mnie - my darling? :)
Doprawdy to cud.. nie potrafię określić co spowodowało tak niespodziewaną odmianę D.
Teraz wita mnie z uśmiechem - dzięki temu, iż długa broda nie zakrywa Jego twarzy, mogę ten uśmiech dostrzec bardzo wyraźnie.. a co najważniejsze - D. do końca dnia był już miły dla każdego kto próbował z nim porozmawiać.. czy nadal taki jest ? Tego nie wiem, jednak fakt iż udało mi się przebić niczym przez berliński mur - napawa mnie ogromną falą radości :)
..Dzisiejszego dnia wybrałam się z Gail i Jej rodzinną plejadą dzieci :) na "Alicję w krainę czarów".. początkowo sądziłam, iż jest to historia, która nigdy nie wzbudziła we mnie krzty zachwytu.. pomimo tytułowej krainie czarów!! .. nie pamiętam tej dziwnej opowieści czytanej w dzieciństwie, jedynie zaledwie skrawki zachowanych głęboko obrazów przybywają z oddali aby wprowadzić mnie w zaczarowany świat Alicji..
Tym razem jesdnak zaintrygował mnie tytuł na tyle, iż zapytana przez Gail, czy miałabym ochotę pójść z Nią na ów film, pomyślałam, iż z przyjemnością skosztuję tej intrygującej dawki czarów :)
"Alice in Wonderland" - magia słów, która dotyka mojej podświadomości.. w połączeniu z trójwymiarowym obrazem - przenosimy się w świat sennych marzeń Alicji, która pomimo tego, iż nie jest już małą dziewczynką - nadal marzy i pragnie rzeczy niezwykłych, niebywałych..
..pomyślałam, iż gdybym była Alicją - podobnie jak Ona, nawet po przebudzeniu tęskniłabym za Mad Hatterem... a w rzeczywistości i ja, chciałabym wyruszyć w świat szeroki i nieznany..
..W drodze powrotnej do domu, podążyłam w kieruku ogrodów poniżej Princes Street - utworzonych na miejscu osuszonego Nor' Loch.
To miejsce usłane każdego roku kolorowymi połaciami kwiatów, w ciepłe dni staje się ulubionym zakątkiem wielu mieszkańców Edinburgha..
Dawno nie było mnie tutaj, a ponieważ kwitnące żonkile wystawiają swoje małe główki ku ciepłym promieniom słońca, niemalże w każdym zakątku ogrodu - budzi to we mnie nieodpartą pokusę i chęć po obcowania z nimi, choćby przez krótką chwilę, do momentu, aż niespodziewana ulewa (ha, ha - w Szkocji niespodziewana!!) skutecznie przypomni mi o konieczności powrotu do domu!
Mimo deszczu, kilka zdjęć udało mi się zrobić...











..Ciekawa jestem, czy udało Wam się przebrnąć przez moją strasznie długą opowieść.. słowotok ogarnął mnie dziś straszliwy.. kończąc moje naprawdę długie pisanie, raz jeszcze chciałabym podziękować Wam za życzenia!!
Do poniedziałku mój świat rozpoczynał się i kończył późnym wieczorem w szpitalnej rzeczywistości i choć odczytałam Wasze życzenia - wybaczcie, ale nie miałam sił na pisanie.. posyłałam tylko w przestrzeń, serdeczności skierowane w Waszą stronę... a i wczoraj, pomimo tego, iż w końcu doczekałam się wolnego dnia - szaruga, straszny wiatr i boląca głowa, sprawiły, iż tylko przez moment późnym rankiem zawitałam w świecie wirtualnym, po czym szybciutko opuściłam go, by oddać się terapii uzdrawiającej, jaką było przygotowanie "odświętnej" lasagne..
Dlatego dziś - raz jeszcze dziękuję za Wasze serdeczności i żonkilowe pozdrowienia ślę w Waszą stronę!!!
ps. niedawno nabyłam te małe cudeńka!
Kasia (Kica) prawdopodobnie znana wielu z Was - tworzy naprawdę niezwykłą, biżuterię! Przyznam, że ja sama nie należę do osób, które wszelkiego rodzaju biżuterię zakłada na codzień, jednak czasem kiedy bywa ona naprawdę ciekawa i wyjątkowa - lubię te małe odmiany.. wszak kobietą jestem :)
..Kasiu - jeśli tutaj zaglądasz - raz jeszcze dziękuję!!

"A mury runą, runą, runą
i pogrzebią stary świat.."
- Jacek Kaczmarski



14 komentarzy:

  1. |niu cudna opowiesc.Przyznaje,ze mnie zachwycila,mam nadzieje ,ze pan D zmienil troche nastawienie do swiata.a na marginesie sama jestem chora(depresja)i unikam wody jak ognia .niewiem czemu,bo ja ryba jestem i kocham wode,kapielei prysznic .Moj maz smieje sie ,ze to wscieklizna ale taka ludzka.ehehhe pozdrawiam ze slonecznej Anglii (Cheltenham)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana...
    tak wspanialomyslnej,wypelnionej pozytywizmem i tak dobrodusznej osoby jak ty dlugo trzeba szukac...

    Przytulam

    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo poruszająca historia o niezwykłym człowieku.Wydaje mi się tak jak pisalaś na wstępie- ta garść nieuprzejmości ,to gruby panceż ochronny przed światem.
    Napewno staysfakcjonujacy był usmiech na twarzy tego pacjęta i te bratki ;)

    żonkilowa łąka mnie oczarowała

    OdpowiedzUsuń
  4. MOJA KOCHANA! Edinburg ubrany w żonkile wygląda zniewalająco:-)Oderwać oczu nie sposób od zamieszczonych przez Ciebie zdjęć.Robisz mi coraz większą ochotą by odwiedzić Twe strony:)Ostatnio zaniedbałam podróże i muszę nadrobić zaległości.A teraz pozwolisz,że przejdę do treści Twego pięknego wpisu. Zawsze czytam z uwagą Twoje zręcznie dobrane zdania... Masz taki dar ,że pisane przez Ciebie słowa przenoszą czytelnika w ową sytuację:-) I nie ważne czy piszesz o pieczeniu ciasta ,o pogodzie czy ,gdy poruszasz tematów poważniejszych....-zawsze uczestniczymy w tym:-)Mogłabyś śmiało napisać swoją książkę.Wkrótce rusza nowy projekt wydawnictwa MAGIA SLOW - WYDAJ SIę SAM . Jeśli chodzi o Pana D to uważam (podobnie jak Ty),że to jego forma obrony. Ludzie chorzy przybierają czasami taką postawę. Cierpienie, choroba rodzi w ludziach poczucie takiej niesprawiedliwości...,buntu...Dlaczego właśnie mnie to spotkało?Na pewno czuje się źle z tym,że jest uzależniony od kogoś...To przykre i rozumiem to. Po śmierci mojej Mamy miałam taki etap w życiu,gdy byłam naprawdę nie do zniesienia...Po woli , przez te kolejne lata nauczyłam się żyć inaczej...i cieszyć z innych rzeczy. Twoi pacjenci mają wielkie szczęście,że są pod Twoją opieką. Nie traktujesz swojej pracy tak powierzchownie,ale widać ,że to Twoje powołanie...Wkładasz w to swoje serce,emocje....to piękne i godne podziwu. Kończę bo rozpisałam się trochę:-)Życzę Ci by ta praca dawała Ci cały ocean satysfakcji i ludzkiej życzliwości byś miała nieograniczone pokłady pozytywnej energii w sobie. Byłam na Alicji w krainie czarów:-)Nie mogłam sobie odmówić, gdyż była to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. BUZIAKI PRZESYŁAM!!!Pa Pa....

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, historię Pana D. czytałam z zapartym tchem niczym "Opowieść wigilijną".
    Uważam (nie od dziś), że każdy człowiek ma w sobie dwie strony: dobrą i złą. I tylko od nas samych zależy, którą ze stron chcemy ukazać światu, z którą chcemy iść przez życie, a którą ukryć głęboko we wnętrzu duszy...
    Widać, Pan D. pod wpływem Twojego dobra, ciepła, serdeczności i CIERPLIWOŚCI, zdecydował pokazać, że też ma tę lepszą stronę...
    Dobro wyzwala dobro, a zło rodzi zło.
    Życzę Ci Aniu więcej takich sukcesów. Wszak nie jest to sukces osobisty, ani sukces zawodowy. To coś więcej, to sukces zwycięstwa dobra nad złem!...
    Piękne zdjęcia!
    Piękne krajobrazy!
    Piękne miejsce!
    Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie i czekam na nowe wieści o Panu D. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu , jesteś aniołem ... jestem pewna ,,że jeszcze wielu ludziom pomożesz odzyskać i radość i ukryty blask ... Pozdrawiam Cię gorąco

    OdpowiedzUsuń
  7. Historię o Panu D. przeczytałam z zapartym tchem. Muszę Ci powiedzieć, że od początku jej czytania spodziewałam się jakie będzie jej zakończenie. Podpowiedziało mi to moje doświadczenie a trochę już na tym świecie przeżyłam. Bardzo często spotykam się z tym, że osoby, które wydają się być mało sympatyczne i niedostępne, tak naprawdę mają wybitną wrażliwość i piękne wnętrze. Wystarczy tylko znaleźć klucz do ich wnętrza. Ty go właśnie znalazłaś, mniej lub więcej świadomie. Spotkałam też wiele osób, które na pozór wydawały się przesympatyczne ale przy byle okolicznościach nie po ich myśli obnażały swoje nieprzyjemne oblicze. Człowiek patrzy zawsze na to co widzi oko, a to nie zawsze jest prawdziwe. Bóg patrzy na serce człowieka i dlatego jedynie On zna nas naprawdę. To tyle moich przemyśleń. Dziękuję Ci za ten post.

    OdpowiedzUsuń
  8. Późna pora nastała.. niedawno wróciliśmy do domu, po całodniowej wędrówce po szkockich bezdrożach.. kiedy odebrałam pocztę - z zapartym tchem czytałam Wasze słowa! Dziękuję!! Doprawdy chciałabym każdej z Was odpisać, ale sił mi już brakuje :(
    Napiszę jutro... jesteście kochane!
    Dobrej nocy Wam życzę.. i pięknego dnia jutro!

    OdpowiedzUsuń
  9. Twoje Święta mimo, że spędzone w szpitalu ( w pracy)miały w sobie dużo z ducha Wielkanocnych świąt.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ha, a ja wiedzialam, ze tak bedzie;) i do tego pana D. odnajdziesz droge i zawiaze sie nic porozumienia... Mysle, Aniu, ze masz umiejetnosci, ktore niewiele ludzi posiada, naturalna ciekawosc ludzi, wrazliwosc i cierpliwosc ktora nie pozwala sie poddawac. Podziwiam i przesylam usciski:).

    ps. w moich okolicach tez juz zonkile kwitna:). Pokaze moze jutro...

    OdpowiedzUsuń
  11. zawsze takie piekne widoki pokazujesz :) :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepiękny post i zdjęcia. Wyjątkowo się go czytało w takiej scenerii.

    OdpowiedzUsuń
  13. a moze ta zlosc i gorycz tego czlowieka, wynika ze zlosci i pretensji do innych, bo przeciez on juz nie moze i nie bedzie zyc tak jak zyl? i jak to go musi bole, ta bezradnosc, ze ktos musi wyjsc z nim nawet na papierosa? nie wiem, ja nie krytykuje, bo chyba wobec oblicza choroby wlasnej moglabym przeistoczyc sie w naprawde niemila osobe. tak mysle.
    Aniu, pozdrawiam weekendowo i mam nadzieje, ze utrzyma nam sie tak piekna pogoda, jaka mielismy i dzis;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziewczyny - poświęciłam niemalże godzinę, odpisując na Wasze słowa.. po prostu nie mogę w to uwierzyć!!! Po pstryknięciu zamieść komentarz, otrzymałam wiadomość, że nastąpił błąd!! Wszystko zniknęło!! A ja pisałam od 12 z minutami.. napisałam niemalże drugiego posta :(
    Tak strasznie mi przykro!!
    Przeprasza, ale nie mogę już dłuzej siedzieć, czeka mnie 14 godzin pracy.. och może uda mi się w niedzielę.. a może tym razem napiszę to wszystko w poście ??

    Uno - przecież to jest beznadziejne... tyle mych myśli bezpowrotnie zniknęło!

    A tak bardzo chciałam Wam odpisać!!

    Bardzo serdecznie Was pozdrawiam i jeśli będziecie miały tyle cierpliwości aby wierzyć, że odpiszę - do zobaczenia w niedzielę!!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

LinkWithin

Related Posts Widget for Blogs by LinkWithin