Kiedy byłam dorastającym dziewczęciem, lubiłam zapach trawy zroszonej porannym deszczem - nadal lubię, choć nie zdarza mi się tak często doświadczanie tej wyjątkowej przyjemności..
Lubiłam brnąć bosymi stopami po wilgotnym, zielonym kobiercu z głową wystawioną w stronę nieba, pozwalając by ciepłe krople spływały po rozgrzanych letnim słońcem policzkach..
Zawsze lubiłam jesienne popołudnia, kiedy deszcz stawał się pretekstem do zanurzania się w długie godziny, otulona w ciepły koc - w świecie książek, pozwalając przenieść się tam, gdzie fizycznie, być nie mogę.Nadal towarzyszy mi to uczucie, i choć kocham słońce wraz z jasnym promieniem światła - lubię chwile, deszczowej szarugi, wówczas znów uciekam przed wszelkimi obowiązkami, pozwalając sobie na chwile spędzone tylko z ulubioną książką wraz z muzyką w tle...
Jednak od kiedy mieszkam w Szkocji, takich dni - zwłaszcza w okresie jesienno - zimowym, bywa zdecydowanie za dużo, bywają oczywiście dni pełne słońca, ale często ma to miejsce, kiedy od rana do wieczora spędzam czas w szpitalu lub na zajęciach..
Wówczas jednak, odkrywam małe promyki, przesycone soczystą barwą, zupełnie jak pelargonie kilka dni temu odkryte na jednym z parapetów w naszej szkolnej pracowni.
Tudzież jak, czerwona budka telefoniczna, mieniąca się w kroplach deszczu, pośród zasmuconej ulicy..
Życie, jest jak kalejdoskop - zmienia się nieustannie, raz czarując światłem, innym razem spowalnia nas w swej melancholii.. Nie bywa jednoznaczne i uporządkowane - my takim staramy się je czynić, lecz ono zawsze pokazuje swoje prawdziwe oblicze..
Kilka dni temu, podczas jednego z deszczowych dni, moje samopoczucie zdawało się odzwierciedlać, pogodę za oknem - miałam do dyspozycji cały wolny dzień - który oczywiście mogłabym wykorzystać na czytanie, szkicowanie, malowanie.. tworzenie czegokolwiek... sprzątanie itp.. nastrój mój jednak, niczym paraliżujący obezwładniacz, skutecznie zniechęcał mnie do robienia czegokolwiek. Leżąc skulona pod ciepłym pledem zastanawiałam się co mogłabym zrobić, aby przyniosło to dobro i pożytek dla innych.. dla mnie samej.. czasem wystarczy tak niewiele, a czasem toniemy w poczuciu, iż winniśmy zrobić coś naprawdę wyjątkowego, właściwego.. moje rozmyślanie zostało przerwane wizytą listonosza. Otrzymałam list z Centrum krwiodawstwa - od wielu lat, jeśli tylko to możliwe oddaję swoją krew, czasem zastanawiam się, czy rzeczywiście ratuje ona czyjeś życie? Tego dnia, w przysłanym liście, informującym mnie, iż moje wyniki są dobre (kilka tygodni temu, kiedy chciałam oddać krew, okazało się, że maleńki rejon w Maroku, nieopodal Fez - jest miejscem, gdzie potencjalnie może występować malaria, a to niestety dyskwalifikuje mnie aby móc krew oddać), w związku z powyższym po sześciu miesiącach od pobytu w Maroku, przeszłam test, który na szczęście wykazał, iż malarią nie jestem zarażona - szybciutko zatem ubrałam się, podążając w kierunku centrum..
W autobusie przeczytałam informację, która przyznam - zaskoczyła mnie - otóż 3 łyżeczki krwi, potrafią uratować życie maleńkiego, urodzonego przedwcześnie dziecka! Czy wiedzieliście o tym? Przecież to tak niewiele!!
Pogrążona w myślach, nagle ujrzałam starszą panią, przechodzącą na światłach.. mój wzrok podążył nieco wyżej, po czym ujrzałam napis - "What makes me diffrent"? .. co mnie wyróżnia.. z tłumu napotkanych ludzi?
Co sprawia, iż różnię się od innych?
Szarość dnia nasuwa myśli błąkające pomiędzy tym co prawdą być powinno, a niestety nie zawsze nią bywa..
Starsza pani, przypomniała mi o naszej nowej pacjentce - która to, 12 grudnia obchodziła swoje 100-letnie urodziny. Kiedy wspólnie oglądałyśmy Jej zdjęcia z tej wyjątkowej uroczystości, z uśmiechem na ustach, trzymała w dłoniach list od Królowej - Jej wizerunek symbolizuje coś, co dla wielu mieszkańców wyspy, jest naprawdę dużym wyróżnieniem.. już sam fakt, iż dożywamy tak statecznego wieku, jest czymś wyjątkowym w dzisiejszych czasach.. jednak nasza pacjentka, zadziwia nie tylko cyfrą, jaka widnieje w Jej metryce - starsza pani, pomimo groźnego upadku jaki miał miejsce kilka tygodni temu, nadal bardzo sprawnie się porusza, wyglądem przypomina osobę co najmniej 30 - 35 lat młodszą. A Jej usposobienie, potrafi wnieść radość w najsmutniejszy dzień. Co prawda charakteryzuje się dużą dozą zgryźliwości, jednak wystarczy jedno zdanie, a na Jej ustach pojawia się rozbrajający uśmiech, niemalże cały czas żartując, wprowadza człowieka w stan bardzo specyficznej błogości, w której z przyjemnością pozostałoby się przez resztę dnia.. Starsza Pani, zawsze całuje mnie w czoło, niczym dobra babcia, sprawiając, iż w okolicach mego serca pojawia się nader przyjemne ciepełko..
Kiedy zapytałam Ją pewnego dnia, czy potrafiłaby podać receptę na szczęśliwe, długie życie (które oczywiście, nigdy nie jest oczywiste i jednoznaczne), żartując, odpowiedzała - najlepiej jest sobie troszkę ponarzekać :) czasem to pomaga... a tak naprawdę, z pomocą stwórcy, jak mówi, ona sama starała się być dobra dla innych, dla Świata... a i oni wówczas są dobrzy dla nas.. Dobro powraca, nawet jeśli wcześniej musi przejść długą drogę, aby do nas trafić..
Codzienność obfituje w wiele chwil, które warto zapamiętać, zachować głęboko w swoim sercu.. możemy przyglądać się światu, ludziom.. przecież tak szybko odchodzą.. są i nagle ich nie ma.. pozostaje tylko pamięć - ta, może trwać przy nas latami..
Lubię przyglądać się ludziom, podczas spektaklu, koncertu - lubię siedzieć blisko sceny, aby wyraźniej widzieć zmieniającą się mimikę twarzy, ukazującą rodzące się w głębi serca emocje, które jak lawa wydobywają się na zewnątrz pod wpływem słów, dźwięków muzyki, ujrzanych obrazów...
W moim małym, artystycznym świecie, również przyglądam się z dużą dozą ciekawości, światu, który inspiruje i motywuje do tworzenia. Moje własne tworzenie ma oczywiście niewspółmierny wymiar ze sztuką, jaka otacza mnie na co dzień.. ale jest moją, własną, jeszcze niczym niemowlak, jednak przynoszącą wiele pozytywnych emocji..
W trakcie realizowania ostatniego projektu, lawirujemy pomiędzy rysunkiem, rzeźbą a malarstwem, techniką mieszaną.. Pomyślałam, że pokażę Wam mój niedawno zrobiony collage, oraz rzeźbę z minionego tygodnia..
Przyznam, iż zazwyczaj nie mam poczucia, iż moje prace warto ukazywać światu, jednak czasem powstają z pozoru wielkie niedoskonałości - a jednak mimo wszystko sprawiają iż rodzi się we mnie poczucie rodości z samego faktu tworzenia.. Jeśli mielibyście ochotę, zanurzyć się w świat moich mniej lub bardziej artystycznych dokonań - zapraszam Was na mój kolejny blog (My space in art) , stworzonym głównie na potrzeby collegu, będącym zapisem tego co w collegu się dzeje oraz sztuce, jaka rodzi się niemalże każdego dnia.. : )
Wczoraj mój młodszy brat obchodził 30 urodziny, z tej okazji wybraliśmy się wspólnie na koncert - który początkowo z powodu nienajlepszej organizacji, zapowiadał się zniechęcająco, to jednak ostatecznie, myślę - wszyscy mieliśmy podobne uczucia - było to niesamowite wydarzenie. Dobra Afrykańska muzyka, wirujący taniec, oraz wiele pozytywnych uczuć falujących dookoła nas, niczym wody oceanu..
Na koncercie Samby, byliśmy z Damianem dwa tygodnie temu - pod wpływem tak pozytywnych doznań, zapragnęłam zabrać w ten urodzinowy dzień również mojego brata wraz z Gosieńką.. Ostatecznie spotkaliśmy się tam z kilkoma naszymi przyjaciółmi, spędzając naprawdę przesympatyczny wieczór.
Samba - jest muzykiem pochodzącym z Senegalu, który przybył do Wielkiej Brytanii 10 lat temu, dziś tworząc muzykę, zabiera nas w świat swoich przodków..
A w naszym domu, panuje ogólny chaos!! Winnam powiedzieć wielki chaos - od ponad dwóch tygodni, Damian, przy niewielkiej mojej pomocy, tworzy naszą nową kuchnię. Niestety remont trwa strasznie długo, bowiem prace związane z remontem, wykonuje Damian pomiędzy collegem a pracą. Jedyną zadowoloną istotą z tego całego zamieszania jest oczywiście Mocca - wchodzi w każdą nową przestrzeń, wyleguje się pomiędzy narzędziami, tudzież innymi ciekawymi śrubkami, a w nocy zabawia się z pozostawionymi przez nieuwagę przedmiotami nadającymi się do turlania - oczywiście robiąc przy okazji straszny hałas!
Strasznie zabawna bywa, w tej swojej zadziwiającej umiejętności odnajdywania przyjemności w rzeczach pozornie zwykłych i nieciekawych.. jednak nie dla niej! : )
Rozpisałam się okropnie - dziękuję Wam za Wasze odwiedziny i życzę tygodnia pełnego dobrych doświadczeń!!
Piekne te zdjecia ...
OdpowiedzUsuńDeszcz czasem obezwładnia,a uśmiech i czułość zawsze grzeją serce, a kot faktycznie sprawia,że inaczej patrzę na najzwyklejsze rzeczy, które dla niej są ciekawe:)
OdpowiedzUsuńZaraz z ciekawością obejrzę Twój artystyczny blog, a teraz przesyłam Ci walentynkowe serdeczności:)
Ach, i jeszcze jedno: możesz się do mnie wprowadzić:)
Silko - dziękuję! :)
OdpowiedzUsuńKaprysiu - dziękuję! NAprawdę mogę? :) Będę bardzo cichutko - zaszyję się pomiędzy Twoimi półkami ;)
Wiesz zamierzałam napisać kilka słów pod Twoim ostatnim postem, ale niestety nie zdążyłam :( zostałam zagnana do pracy... ostatnimi czasy, jeśli cokolwiek chcę napisać - po chwili muszę już zmykać...
Pozdrawiam cieplutko!
Serdeczności - nie tylko Walentynkowe - przesyłam dla Was! :)
Za wszystkie ciepłe opowieści i fantastyczne fotografie na wszystkich Twoich blogach czeka na Ciebie mała niespodzianka u mnie :)
OdpowiedzUsuńpisz... im dłużej tym dla nas lepiej;-) w temacie postu.. oglądałam ostatnio film "Pora Umierać" z rewelacyją rolą Danuty Szaflarskiej.. polecam.. i Pozdrawiam Cieplutko
OdpowiedzUsuńAniu !
OdpowiedzUsuńbardzo Ci dziękuje za poranek. Twoje wpisy na moim blogu obudziły mnie natychmiast. I natychmiast musiałem zobaczyć co u Ciebie. Niestety nie zawsze mam możliwość i czas na przeglądanie co inni robią. I zobaczyłem u Ciebie piękny " zapłakany " świat. U mnie niestety patrząc za okno minus 16 i sypiący śnieg, śnieg, śnieg. A po południu mam jechać do Muszyny na obsługę meczu. Chyba zaraz wsiądę do samochodu bo przy tej ilości białego proszku na drodze będę się tłukł godzinami.Pozdrawiam Ciebie Twoich bliskich i Szkocję
maro
Deszcz może być oczyszczający i nostalgiczny. Cudnie wszystko opisałaś. Bardzo lubię spacer podczas wiosennego lub jesiennego deszczu. Piękne zdjęcia, piękne baletnice... Mam prośbę. Pisz, pisz, pisz... Podzrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńAniu u Ciebie jak zwykle pięknie namalowane światłem i słowem;)Ostatnio troszkę zaniedbałam własne blogowanie i odwiedziny u moich przyjaciół.Wróciłam do Irlandii z Hiszpani,zmieniłam miejsce w którym mieszkałam dotychczas na nowe i Nasze;)Teraz będę w odwiedzinach częściej.
OdpowiedzUsuńDużo Wiosny Ci zyczę niebawem*)
A ja tęsknię za deszczową Irlandią. Kapryśną ale najpiękniejszą na świecie. Teraz mieszkam daleko, za oceanem. Nie zakocham się w tym miejscu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam (lubię się wpisywać pod "zapomnianymi" postami ;)
Agato, minęło już troszkę czasu, ale ja mam złą wadę..nie kasuję prawie nigdy wiadomości, niedawno przeglądałam te z wakacji, kiedy byliśmy w Azji i odkryłam Twój wpis.. to naprawdę przemiłe otrzymać kilka słów, zza oceanu od osoby, która kocha Irladię! Zwłaszcza w tak "zapomnianym" poście..zwłasza tym. Dzięi Tobie przeczytałam słowa, o których zapomniałam.. i powrócił do mnie obraz starszej Pani, która wniosła wówczas tyle słońca w moje życie : )
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam ciepło.