Wędrując przez Laos, docieraliśmy do wielu pięknych i wyjątkowych miejsc. Dla mnie jednak Luang Prabang jest miasteczkiem, którego nigdy nie zapomnę i prawdopodobnie gdybym miała możliwość wędrować przez Laos raz jeszcze, z przyjemnością dotarłabym właśnie tam.
Jest to stare Laotańskie miasto, pamiętające długoletnią obecność Francuzów, jednocześnie będące miejscem, gdzie ilość świątyń Buddyjskich, jak i samych mnichów zapiera dech w piersiach.
Przyznam, iż zdążyłam dotrzeć zaledwie do kilku świątyń, jednak niewątpliwie miejsce to pomimo obecności wielu turystów, wywarło na mnie ogromne wrażenie.
A zaglądanie w zakamarki wąskich uliczek, sprawiało mi niezmierną przyjemność.
..Buddhist Temple at Haw Kham (Royal Palace)
Luang Prabang pozostanie dla mnie szczególnym miejscem, z jeszcze jednego powodu - który notabene ma również związek z mnichami Buddyjskimi.
Otóż krótko przed naszym wyjazdem, usłyszałam informację, iż w którymś Laotańskim miasteczku (niestety nie dowiedziałam się którym, a z braku już czasu sama nie doszukałam informacji), każdego poranka buddyjscy mnisi, odbywają marsz, podczas którego mieszkańcy przekazują im niewielkie porcje ryżu - będące ich jedynym posiłkiem. Bardzo chciałam uczestniczyć w tym codziennym rytuale, niestety nie miałam pojęcia, czy tak naprawdę dotrzemy w owo magiczne dla mnie miejsce.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po dotarciu do Luang Prabang, chcąc zakupić widokówki - na jednej z nich ujrzałam młodych chłopców w pomarańczowych szatach wraz ze swoimi misami, w milczeniu podchodzących do kolejnych osób.
Zapytałam sprzedawcę o której godzinie odbywa się ów marsz, a ten odpowiedział, iż o godzinie 5 rano!
Zatem następnego ranka, pełna emocji wstałam jeszcze przed czasem, po czym niczym zbieg, przemknęłam po cichu na zewnątrz..
A tam.. nadal mrok i cisza dookoła...
Zdjęcia nie oddają absolutnie atmosfery i uroku tamtejszej chwili, ja jednak doświadczyłam czegoś absolutnie wyjątkowego..
Tak naprawdę przez dłuższy czas walczyłam sama ze sobą, czy powinnam robić zdjęcia, czy też nie.. kilkanaście osób, które podobnie jak ja pojawiły się tam, aby przyglądać się, w milczeniu maszerującym głównie młodym mnichom - bez mniejszych skrupułów pstrykali zdjęcia jedno, po drugim.. ja jednak, długo zwlekałam, aż w końcu sama wykonałam kilka pstryknięć, jednak zupełnie nie zwracając uwagi na ustawienia, światło... po prostu pragnęłam zachować w kadrze choć kilka obrazów.. wcześniej jednak uposażona w miseczkę ryżu, kilka bananów oraz symboliczną ilość ciastek, sama przycupnęłam na niewielkiej macie, w oczekiwaniu na pierwszych mnichów.
Moje emocje wirowały niczym podczas najważniejszego z egzaminów : ) ..i cóż.. kiedy pierwszy z Nich podszedł, ja nie miałam pojęcia co powinnam zrobić : ( ..doprawdy ciekawa jestem, co też myślał sobie ów młody człowiek, bowiem popatrzywszy na mnie, następnie na mój koszyk, następnie znów na mnie dał mi do zrozumienia, iż to ja powinnam wykonać jakiś znamienny ruch.. szybko zerknąwszy na kobietę siedząca nieopodal mnie, dostrzegłam, iż rzeczywiście to ja powinnam nakładać podchodzącym chłopcom niewielkie ilości ryżu.. ja natomiast, nadal pełna emocji nakładałam niekoniecznie małe porcje, w związku z czym moje zasoby bardzo szybko się skończyły.. a mnisi szli i szli...
Tego poranka zapisałam:
(05.08.12)
..Nakładając niewielkie porcje, czułam się dziwnie, to takie trudne do opisania uczucie. Myślę, iż byłam zdenerwowana, nie sądziłam również, iż Mnichów będzie tak dużo.. podążali jeden za drugim, niczym kolorowe mróweczki, z poważnymi minami wyglądali jakby z innej rzeczywistości..Oni żyją w innej rzeczywistości. Są jak wysłannicy Boga przyodziani skromnie, lecz radośnie - jakby ku czci zachodzącego, po czym na nowo budzącego się każdego dnia słońca... (..) Mnisi przeszli, a życie dookoła zaczyna toczyć się własnym rytmem.
Jeszcze na chwilę przysiadłam na pobliskim wzgórzu z widokiem na bogato złoconą budowlę (Luang Prabang National Museum), powietrze jednak zdaje się być coraz gęstsze, jest parno a pojawiające się coraz częściej samochody, motory i tuk-tuki - zakłócają poranną ciszę...
dzieci samotnie spacerują ulicami miasta - cóż robią o tej porze dnia samotne??
...
Wieczorem po powrocie z wycieczki do jednego z kilku wodospadów, które mieliśmy możliwość zobaczyć w Laosie - odkryliśmy niezwykłe - dla nas miejsce! : )
W przeciwieństwie do mojego porannego doświadczenia - my pozwoliliśmy sobie na istną ucztę kulinarną.. zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu.. : )
..tak to nie tylko ryż, pyszny ale skromny banan a przy odrobinie szczęścia małe ciasteczko - wybór naszych dań, był nieziemski.. doprawdy trudno było się zdecydować co nałożyć, na stosunkowo niewielką miseczkę (choć oczywiście, jeśli ktoś bardzo głodny, zawsze może pokusić się o dokładkę!).
Tym kulinarnym akcentem, kończę moje już nocne dziś pisanie.. Za kilka godzin będę odbywać 14-godzinne marsze po pokojach szpitalnych, tymczasem jednak życzę Wam i sobie również spokojnej nocy!
..a o poranku, niechaj słońce rozświetla drogi, którymi kroczycie..
Pozdrawiam serdecznie!