Po tygodniu spędzonym w przepięknie zaśnieżonej Austrii, wróciliśmy pełni wrażeń do naszej szkockiej rzeczywistości.
Do Mayrhofen wybraliśmy się już po raz trzeci - choć minęły już 4 lata od ostatniego naszego wyjazdu. Przyznam, iż myślałam, że w minionym roku uda nam się powrócić na stok, jednak przez przesuniecie operacji nogi, nic z tego nie wyszło.. dlatego ten rok, był przez nas wyczekiwany z niecierpliwością.
Muszę jednak Wam się przyznać, iż drugiego dnia, kiedy pogoda nagle zmieniła swe oblicze - a zjazdy, dla mnie osobiście stały się koszmarem - zapierałam się jak mogłam, twierdząc, iż nigdy w życiu już na deskę nie wejdę, i przecież to absolutnie żadna przyjemność!!
Cóż, kiedy następnego dnia od rana, niebo promieniało jasnym słońcem, wszystkie bolączki dnia poprzedniego, nagle zmalały tak bardzo, iż nie sposób było oprzeć się pokusie, aby znów podążyć na stok! A tam, już pierwszy zjazd przypomniał jak cudnym uczuciem, jest sunięcie po iskrzącym śniegu w dół z dużą, tudzież umiarkowanie dużą szybkością. : )
To naprawdę niesamowite uczucie, zapewne wszyscy, którzy kiedykolwiek posmakowali narciarstwa, potwierdzą moje zachwyty.
Tydzień minął bardzo szybko i aż żal rośnie, iż nie sposób przedłużyć śnieżnego szaleństwa...
Pozdrawiam Was raz jeszcze, w odrobinę zmienionej wersji.. bez zbędnych informacji osobistych...
Na zakończenie, mimo wszystko "odrobina" białego szaleństwa!
Oni naprawdę są szaleni, ale góry - zapierające dech w piersiach...