czwartek, 30 września 2010
Dłonie artysty...
piątek, 24 września 2010
A niebo snuje swoje opowieści..
sobota, 18 września 2010
Cudownych przyjaciół mam...
niedziela, 12 września 2010
Muzyka, przyjaźń, życiodajna siła..
Przesiewam napływające myśli, niczym ziarna życiodajnego zboża.. noga boli, a w brzuchu czuję motyle.. tęskno mi za domem, bowiem dziś moi rodzice obchodzili swoje wyjątkowe święto - 40 lat wspólnego życia!!!
Czyż nie jest to magiczna cyfra.. pełna chwil przesyconych śmiechem, radością, miłością, czułością.. zapewne i chwil trudnych, ale wspólnie przeżytych!
Kiedy byłam małym dzieckiem uwielbiałam wieczory, kiedy nastawała ciemność absolutna.. pozbawieni prądu, zapalaliśmy świece.. a moi rodzice rozpoczynali swoje opowieści.. tak wiele ich było, a każda kolejna równie fascynująca.
Kilka lat temu, moja mama opowiedziała mi pewną historię..
W czasach, kiedy moje babcie były młodymi dziewczętami, mama mojego taty, zmuszona była opuścić swój dom, ukrywając się przez jakiś czas.
Dotarłszy do małej wioski, postanowiła spędzić czas bliżej mi nie znany, wśród zbóż nie narażając się na spotkanie z niepowołanymi osobami.
Jednakże (prawdo podobnie na szczęście), moja babcia została odkryta przez młodą kobietę.
Ta jednak okazała się dobrym aniołem, przynosząc mojej babci chleb i świeże mleko.
Był to trudny czas okupacji, na szczęście los okazał się łaskawy, pozwalając babci szczęśliwie powrócić do domu...
Kiedy moi rodzice poznali się, a po pewnym czasie postanowili pobrać, mama mojego taty opowiedziała tę historię mojej drugiej babci, bowiem pamiętała, iż ukrywała się w okolicy domu rodzinnego mojej mamy.
Kiedy kończyła swoją opowieść, ku zaskoczeniu wszystkich - mama mojej mamy, powiedziała, iż to Ona była tą młodą wówczas kobietą!
Zwykły zbieg okoliczności, czy przeznaczenie?
Nie zwykłam wierzyć w zbiegi okoliczności, dlatego historia ta wydała mi się prawdziwie niezwykła.
Kiedyś przeczytałam wiersz Wisławy Szymborskiej.. być może dobrze go znacie??
Milość od pierwszego wejrzenia
Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagle. Piękna jest taka pewność,
ale niepewność jest piękniejsza.
Sądzą, że skoro nie znali się wcześnej, nic między nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli się od dawna mijać?
Chciałabym ich zapytać, czy nie pamietają -
może w drzwiach obrotowych kiedyś twarzą w twarz?
jakieś ,,przepraszam'' w ścisku? głos ,,pomyłka'' w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamietają.
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
Jeszcze nie całkiem gotów zamienić się dla nich w los,
zabiegał im drogę
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.
Były znaki, sygnały,
coż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramie?
Było coś zgubionego i podniesionego. Kto wie, czy już nie piłka
w zaroślach dzieciństwa?
Były klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni. Był może pewnej nocy jednakowy sen, natychmiast po zbudzeniu zamazany.
Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie.
za zapach pieczonego ciasta i zupy mleczne o poranku..
ps. być może w mojej babcinej opowieści, istnieje pewna niespójność faktów.. mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone - opowieść tę, usłyszałam kilka lat temu, nigdy nie spisałam, więc istnieje prawdopodobieńswo pomyłki w kwestii drobnych szczegółów..
Pozdrawiam i pięknego dnia jutro Wam życzę!
piątek, 10 września 2010
Break time...
Pomimo słońca i jasnych obłoków na niebie..
Nie oznacza to złego samopoczucia, jedynie czas związany z wyciszeniem.. z ponownym zwolnieniem tempa - w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Od środy jestem niczym na nieustannych zasypiaczach - środkach przeciwbólowych, które skutecznie pełnią rolę usypiacza.. ilekroć biorę książkę do ręki, po dwóch, trzech zdaniach - zasypiam..
Dziś już odrobinę lepiej, choć ciągle, to kanapa jest centrum mojej życiowej egzystencji..
W środę odbyła się operacja, na którą czekałam od dawna - z tą różnicą, iż nieoczekiwanie, tuż przed operacją lekarz powiadomił mnie, iż z racji mojego młodego wieku :) (Pan doktor specjalistą w swojej dziedzinie niewątpliwie jest, ale kiedy zapytał w którym roku się urodziłam.. szybciutko obliczywszy, stwierdził, iż mam 25 lat!! hi, hi jak miło!), zatem postanowił również wyjąć szynę z mojej nogi.. brr.. zwarzywszy na fakt, iż rok temu upierał się, iż raczej tego nie robią - zdziwiła mnie ta nagła zmiana decyzji.
Niestety, jak stwierdził Damian - straciłam na wartości - wszak, zarówno szyna, jak i śruby były platynowe! Wyobrażacie sobie jaką wartościową osóbką byłam przez ostatnie półtora roku?!
Czasy ów bogatej świetności minęły, a ja znów pozostałam z moją ubogą nogą sam na sam..
Znów unieruchomiona, jednakże z nadzieją na szybką rekonwalescencję :)
Zadziwiające - kiedy wieczorem w czwartek wróciłam do domu, Mocca przyglądała mi się z daleka zupełnie jakbym emanowała nieprzyjazną aurą.. przez dwa dni omijała mnie szerokim łukiem, aż w końcu wczoraj postanowiła usiąść nieopodal mnie, mrucząc przyjaźnie pod nosem..
A wieczorem, jak gdyby nigdy nic - przybyła do mojego łóżka kładąc się na zdrowej nodze.. po czym szorstkim językiem opiekuńczo polizała chorą nogę.. czyż nie jest to uroczy przejaw dziwnej zażyłości?
..Ostatniego dnia w collegu, tuż przed operacją, nasza opiekunka pokazała nam jeden z obrazów Paula Cezanne - naszym zadaniem jest naszkicowanie jednego z Jego dzieł oraz wyszukanie ciekawostek dotyczących Jego życia...
Przyznam, iż nie pamiętałam dokładnej daty Jego urodzin - a kiedy sprawdziłam, okazało się, iż teraz na pewno już nie zapomnę!!
P. Cezanne urodził się 19 stycznia 1839r - to data podwójnie przywołująca skojarzenia - 19 stycznia - złamałam nogę.. 1839 - to sto lat przed rozpoczęciem II Wojny Światowej.. cóż, nie mają one pozytywnego wydźwięku, ale na pewno data ta, pozostanie w mej pamięci przez długi czas...
Podczas pierwszych zajęć, otrzymaliśmy zadanie stworzenie czegoś co będzie kojarzyło nam się z wcześniej wybranym słowem... ja stworzyłam długą historię..
..zdecydowanie lepsza jestem w słownym tworzeniu dzieł nieposkromionych ;) tym niemniej z racji możliwości korzystania z najróżniejszych materiałów - stworzyłam wędrowca Tadzina.. czerpiąc inspirację z jednego z obrazów Salvadora Dali, który widziałam dawno temu na jednej z wystaw..
Bez względu na efekt końcowy - bawiłam się świetnie.. choć zazwyczaj Tadzin wzbudzał pozytywne reakcje :)
A jak Wam podoba się mój wędrowiec?
poniedziałek, 6 września 2010
Wszystko to co lubię...
Lubię wiele rzeczy.. najczęściej te niematerialne.. drobne skrawki codziennej rzeczywistości..
Lubię, kiedy słońce budzi mnie o poranku, a zapach rosy spowija rozkołysane na wietrze trawy..
Wpatrywać się w niebo zabarwione tysiącem odcieni czerwieni.. przyglądać się pejzażom malowanym przez nieznanego artystę..
Lubię mruczenie kota oraz śpiew ptaków nocną już porą..
Spoglądać w grafitowe niebo, wyszukując najjaśniejszej z gwiazd.. a nocą wędrować księżyca szlakiem..
Lubię zanurzać się w jeziornej toni , lawirując w niej niczym podniebny ptak..
Lubię przemierzać świat na swym czerwonym rumaku, z wiatrem we włosach i poczuciem wolności w sercu..
Lubię wędrować wraz z wiernym kompanem, wchodząc na szczyty mistycznych gór w odległych, nieznanych mi krainach..
Lubię smak nowych potraw.. zapach pieczonego ciasta oraz poczucie, iż za chwil kilka zasiądę przy stole z przyjaciółmi..