"We wrzawie świata
zgubić własny głos,
widzialność marzeń,
w bezsenną wierzyć noc.
Zapatrzyć się w niebo,
oddychać życiem,
i w śpiewie ptaka,
i w zgiełku dni."
- Marek Grechuta
Mijają dni sielskiej kontemplacji a jej miejsce zajmuje codzienna krzątanina..
Słońce jeszcze przygrzewa od czasu do czasu, jednak coraz częściej budzą nas szare, deszczowe dni. Na szczęście w Szkocji pogoda zmienną jest - dzięki czemu, poranek nie zawsze bywa zapowiedzią rodzącego się dnia.. często pomimo szarej aury zionącej z grafitowego nieba - już w południe niebo przyodziewa jasne, słoneczne szaty obdarzając nas skrawkami odchodzącego lata..
Coraz częściej jednak odkrywam jesienne symptomy.. opadające z nostalgią, rudziejące liście.. zimne podmuchy wiatru..
..a na straganach jesienne owoce (te, istnieją bardziej w mojej wyobraźni, bowiem straganów kipiących soczystymi owocami, warzywami.. raczej w Edinburghu się nie uraczy - bywają takie w wybrane dni, jednak ja osobiście zazwyczaj mam ograniczone możliwości dotarcia na nie).
Tym niemniej, w sklepach królują śliwki - i tu znów, niestety nie są to moje ulubione węgierki, jednakże równie smaczne - jeśli się śliwki darzy sympatią..
Wraz z końcem lata, kończymy nasze wyjazdy pod namiot - z żalem, bowiem tak naprawdę moglibyśmy jeszcze nie raz opuścić naszą miejską przystań, podążając w ciche pustkowia.. choćby na jedną noc.. niestety (biorąc pod uwagę nadchodzący brak czasu, na takie przyjemności), dziś rozpoczynamy naukę. :)
To nowy rozdział w naszej szkockiej rzeczywistości - zarówno dla mnie, jak i dla Damiana bardzo ekscytujący!
Być może dzieliłam się już kiedyś z Wami, moim cichym marzeniem - od wielu lat w mojej duszy pobrzmiewało, niczym bijący dzwon kościelny, ciche pragnienie..
Wychowałam się w małym, malowniczym miasteczku, w którym każdego roku pojawiali się młodzi artyści - malarze, fotografowie.. przycupnięci w okolicznych zaułkach wraz ze swoimi sztalugami, sycili moją duszę artystycznym duchem...
Przyznaję, że pomimo tego, iż przez te wszystkie lata, duch ten wypełniał moje wnętrze niezmiennie - moja droga artystyczna była bardzo skąpo przyodziana w artystyczne szaty..
Posmak artyzmu pobrzmiewał zawsze w moim życiu, jednak najczęściej objawiał się on w tak zwanym craft - odrobina twórczej kreacji w poszczególnych dziedzinach.. wszystkiego po troszku.. zatem tak naprawdę, żadne to życie artystyczne, raczej kreowanie artystycznego ducha...
Kiedy rok temu złamałam nogę, miałam nadzwyczaj dużo czasu.. na rozmyślania, podejmowanie decyzji, odkładanych ciągle na później..
Postanowiłam, iż czas najwyższy zmierzyć się z marzeniami i.. choćby spróbować :)
Udało się - myślę, że w dużej mierze również dzięki Wam!!!
Nie zawsze wierzę, iż moje pragnienia mają odzwieciedlenie w potencjale, który mogłabym urzeczywistnić.. jednak tak często obdarzaliście mnie pozytywną energią, tyle pochwał i zachęt usłyszałam z Waszej strony, iż w końcu uwierzyłam, iż przynajmniej mogę spróbować - złożyłam zatem aplikacje do collegu, w czerwcu zostałam zaproszona na rozmowę i egzamin.. a tuż przed wyjazdem do Maroka otrzymałam list z informacją, iż zostałam przyjęta :)
Moja radość jest naprawdę wielka - pomimo tego, iż to tylko roczny kurs Art & Design, cieszę się ogromnie! Przy czym jeśli moje umiejętności okażą się zadowalające.. oraz przede wszystkim j. angielski w stopniu umożliwiającym mi dalszą naukę - będę mogła ją kontynuował na wyższym już poziomie.. tak czy owak - dziękuję Wam za wiele inspiracji i motywacji, które rodziły się we mnie dzięki Wam!!
W założeniu dzisiejszego posta, miał być duch kulinarny, jako motyw przewodni..
Dawno nie dzieliłam się z Wami moimi słodkościami tudzież innymi specjałami, które pojawiają się w naszej kuchennej codzienności, zatem dziś odrobina tegoż co utrwaliłam jakiś czas temu w kadrze...
Mocca króluje, oczywiście... :0)
Mój mały pieszczoch, często towarzyszy mi w kuchennych wariacjach, przypatrując się z niekłamanym zainteresowaniem...
A ja od kilku dni bzikuję na tle śliwek.. niestety jakiś czas temu zjedliśmy ostatni słoiczek maminych powideł, przywiezionych zeszłego roku, dzięki naszej samochodowej wyprawie do Polski - najlepsze na świecie!! Uwielbiam je i choć zdaję sobie sprawę, iż każdy z Was może to powiedzieć o powidłach swoich mam, tudzież swoich własnych - dla mnie, powidła mojej mamy są najpyszniejsze spośród tych jakie jadałam.
Tym niemniej, postanowiłam w tym roku sama, posmażyć choćby kilka słoiczków na zimowe dni..
Rozpoczęłam od truskawkowej marmolady, zachęcona przepisem proponowanym przez autorkę bloga "Around the kitchen".. kiedy jednak pojawiły się śliwki w bardzo porządanej cenie - rozpoczęłam swoją własną zabawę w odkrywanie nowej konfiguracji smaków.. usmażyłam 3 wersje - pierwsza niestety przesłodzona, (którą szybciutko wzbogaciłam kolejną porcją śliwek, dzięki czemu uzyskałam porządany smak.. doprawiony nutą cynamonu i goździków), przy kolejnych byłam już znacznie otrożniejsza, dodając zaledwie odrobinę cukru trzcinowego...
Ku mojej ogromnej radości efekt końcowy okazał się naprawdę smakowity, i przyznam, że nie jestem pewna która wersja jest moją ulubioną, aczkolwiek nadal mam ochotę na kolejne wysmażanie.. wszak, w zimowe wieczory posmak lata zatrzymany w pysznych powidłach, jest najlepszym antidotum na zimowe szarugi..
Niedawno, w poszukiwaniu "utraconych smaków".. niestety przy niewielkiej zawartości lodówki - postanowiłam upiec jedną z moich ulubionych tart - a właściwie quiche.
Przy niewielkim nakładzie sił, można w szybki sposób wyczarować coś pysznego.. co w towarzystwie ulubionego wina oraz odrobiny soczystej sałaty - z powodzeniem może uchodzić za miano wytwornego dania.. :)
Dla chętnych, szybki przepis:
Ciasto:
200g mąki (półtorej szklanki)
2 żółtka
12 dkg masła
szczypta soli oraz garść pokrojonej świeżej natki pietruszki
Farsz:
1 cebula lub por
175g pieczarek pokrojonych w plasterki
1 łyz soku z cytryny
1/3 szklanki pokrojonej natki pietruszki
1 jajko
1/3 szklanki śmietany kremówki
odrobina startego żółtego sera
oraz sól, pieprz, gałka muszkatołowa do smaku
Miękkie masło mieszamy z żółtkiem i solą, po czym dodajemy mąkę zagniatając ciasto.
Po schłodzeniu wykładamy natłuszczoną formę - ja zazwyczaj podpiekam ciasto, do momentu aż osiągnie delikatnie zarumienioną barwę, po czym nakładam podsmażoną opcjonalnie cebulkę lub por wraz z pieczarkami, zakropione sokiem z cytryny.. Następnie zalewam je jajkami roztrzepanymi ze śmietaną, odpowiednio doprawione, wymieszane ostatecznie z pokrojoną natką pietruszki..
Zapiekam około 20-30min.
Smakuje naprawdę dobrze!
A na deser, wyjątkowo szybkie ciasto czekoladowe wzbogacone przeze mnie soczystymi śliwkami... natrafione przypadkowo na blogu Agaty