niedziela, 20 czerwca 2010
Tuż przed wyjazdem..
czwartek, 17 czerwca 2010
Popołudniowe smaki..
..mam w sobie czułość dla starszych ludzi,większą nawet niż dla dzieci, zwierząt i zakochanych"
..Kiedy mieszkałam w Poznaniu, często odwiedzałam bary mleczne - zazwyczaj smaczne jedzenie, za bagatelnie niską cenę, stwarzało namiastkę domowej kuchni mojej mamy.
Często zamawiałam zupę szczawiową oraz naleśniki z białym serem i owocami.
Odwiedzałam różne bary, zazwyczaj najlepsze jedzenie bywało w tym najuboższym, przypominającym późne lata 70. Tam też, przychodzili najbiedniejsi ludzie - w niemej ciszy spożywali swoje skromne posiłki, po czym wychodzili niczym samotni wędrowcy, w świat jakże odległy dla wielu z nas..
Przygotowałam dwa dania. Jedno na bazie mieszanki przypraw, które podarowała mi Oleńka (Saag Gosht curry) dodając ulubione słodkie ziemniaki oraz szpinak.
Duszone Bakłażany:
1 duży ziemniak
1 Bakłażan
cebula
pomidor
chili powder lub czerwona papryka, jeśli nie lubimy ostrych dań
kolendra w proszku
sól
Pokrojoną w kostkę cebulę, podsmażamy na 2 łyżkach oliwy do momentu uzyskania złocistego koloru. Następnie dodajemy dużego pomidora bez skórki, pokrojonego również w kostkę.
Podsmażamy krótka chwilę, po czym pozostawiamy do przestygnięcia. Kolejnym krokiem jest zmiksowanie pomidorków, aby uzyskać pure pomidorowo-cebulowe.
Na patelni podgrzewamy 2 łyżki oliwy, po czym dodajemy 2 łyżeczki kolendry oraz łyżeczkę papryki. Do tak podprażonych przypraw dodajemy masę pomidorową, po czym dodajemy pokrojony w nieduże plastry ziemniak wraz z bakłażanem. Potrawę dusimy na małym ogniu, do chwili uzyskania odpowiedniej miękkości.
Ja dodałam również pokrojoną świeżą kolendrę - całość uzyskała balsamiczny, egzotyczny smak, przenosząc nas symbolicznie w odległe rejony Azji..
A na deser ciasto rabarbarowe z aromatyczną kawą..
Pozdrawiam Was serdecznie, życząc pięknego, słonecznego dnia przepełnionami cudownymi aromatami, smakami...
poniedziałek, 14 czerwca 2010
Poranne opowieści z balkonem w tle..
Łagodnie sączące się dźwięki muzyki, unoszą mnie w turkusowej przestrzeni..
piątek, 11 czerwca 2010
Kąpiel laptopa oraz odrobina wspomnień...
Biorąc pod uwagę, iż wszystkie zdjęcia, które robiłam przez ostatni rok, znajdowały się nieroztropnie tylko w moim laptopie (w przeciwnieństwie do tych z dalszych podróży, które Damian troskliwie przechowuje w różnych miejscach), przeżyłam chwilę grozy, sądząc, iż w jednej sekundzie uległy one zagładzie!
Przeraziło mnie to, jednak w napięciu czekałam, aż Damian rozkręci to małe urządzenie, w którym mieści się zawartość moich rocznych wspomnień i chwil, zatrzymanych w kadrze.. laptop został rozkręcony do ostatniej śrubki - na szczęście okazało się, iż szybka reakcja Damiana, uratowała kartę pamięci, a jak się później okazało nawet płytę główną - czarna to magia dla mnie, tym niemniej ogarnęło mnie poczucie prawdziwej radości! Moje zdjęcia zostały uratowane!
Laptop suszył się kilka dni, aby w końcu na nowo zacząć działać! Niestety klawiatura okazała się bardziej kapryśna, nie pozwalając nic pisać przez kolejne dni.. w końcu, kiedy Damian zamówił nową - ta postanowiła zadziałać!
Tak więc, znów mogę korzystać z mojego staruszka laptopa, który pomimo zadrapań i okropnej rysy na ekranie, wiernie służy mi swoją życzliwą łaskawością..
Tydzień temu, wybraliśmy się pod namiot w okolice Loch Lomond..
Był to wyjazd odrobinę szalony z przyjemną nutą ekscytacji - uwielbiam noce spędzone pod osłoną wiotkiej tkaniny naszego namiotu, kołysanej wiatrem..
W rodzącej się ciszy nadchodzącej nocy, dobiegają nas tylko ciche trely nocnego ptactwa... oraz szum potoku, przy którym rozbiliśmy nasz maleńki dom wędrowny.
Loch Lomond, to kraina malownicza i piękna.. prawdopodobnie piszę słowa, które pojawiają się jako opis niemalże każdego odwiedzanego przez nas miejsca w tej księżycowej krainie.. tym niemniej biorąc pod uwagę, iż brzegi tego najdłuższego w Szkocji jeziora (37km długości i ponad 8 km szerokości), po jego wschodniej części, otoczone są pięknymi lasami Parku Trossachs, brzegiem poszarpanym malowniczymi urwiskami, które stanowią bramę do licznych ścieżek prowadzących ku stojącym w ciszy szczytom, pogrążonych w niemej zadumie, przerywanej jedynie podmuchami wiatru - rzeczywiście jest to miejsce, które jak wyczytałam - może być oazą spokoju!
Niewątpliwie, takie ono jest.. kiedy przybyliśmy tam po raz pierwszy z naszymi przyjaciółmi, ku mojemu zaskoczeniu naszym celem było wejście na szczyt Ben Lomond - cel zacny, jednakże biorąc pod uwagę, moje nieprzygotowanie, pierwszego dnia borykałam się z wszechobecnym błotem i brakiem odpowiedniego obuwia..
Jednak noc spędzona na przełęczy, przerodziła się w piękny, słoneczny poranek, a naszym oczom ukazała się rozległa, cudownie dojmująca panorama - Loch Lomond wraz z rozlicznymi szczytami, otulającymi brzeg jeziora..
Tym razem, przyjechaliśmy tutaj, aby podążyć karkołomną drogą wzdłuż brzegu, otoczonego soczyście pachnącym lasem.. liczne krzewy rododendrowe, piękne drzewa oraz rozległe pola modrakowego kwiecia, malują rozległe przestrzenie, niczym obraz wytrawnego artysty..