Czas mija tak szybko.. kolejne Swieta przeminely, Nowy Rok,. a ja pomimo, iz wielokrotnie zamierzalam powrocic do pisania, nieustannie doswiadczam brak czasu, ktory moglabym poswiecic na przygotowanie zdjec, napisanie choc kilku slów.. Moje zycie uczelniane jest duzo bardziej absorbujace, anizeli sie tego spodziewalam. Poza tym, codzienne dojazdy, powoduja, iz wolnego czasu, praktycznie nie mam wcale..ale zycie jak to bywa w moim przypadku, zabiera mnie tam, gdzie skrycie pragnie moja dusza..coraz glebiej wierze, iz marzenia naprawde sie spelniaja, musimy jedynie bardzo mocno chciec, aby doszly do skutku...oczywiscie nie zapominajac, iz i my sami musimy pomóc aby staly sie one rzeczywistoscia...wówczas caly wszechswiat przygotowuje droge tak, abysmy mogli doswiadczac tego, co jest dla nas najlepsze, a conajmniej takie jakie my pragniemy.. moja osobista teoria...
Mam nadzieje, iz kazdy z Was, rozpoczal ten rok z wiara w sercu, iz to co najlepsze czeka na Was za zakretem.. wystarczy podjac decyzje i odwazyc sie za ów zakret zajrzec..po czym pojsc droga, która zawiedzie Was w nieznane i niezwykle miejsca...
Mój zakret, tym razem zaprowadzil mnie do Indii, w ramach wymiany studenckiej. Od dwóch tygodni, smakuje Indie sukcesywnie, malymi kesami, zupelnie jak indyjskie dziewczeta podczas posilku..urywajac male kawalki capati wraz z malenka iloscia, pikantnych warzyw.
Indie smakuja pikantnie, slono, gorzko..nadmiernie slodko..a aromatyczna chai masala , smakuje najlepniej na swiecie, mysle, iz tylko herbata Reki moze jej dorównac, ale przeciez Reka pochodzi z Tybetu a wychowala sie w Indiach...
Indie to oczywiscie kalejdoskop zapachów.. sandalowego drzewa, przyprawy jakze charakterystyczne do tutejszej kuchni..banany nie tylko o smakowitym zapachu, ale i zapomnianym z dziecinstwa smaku.. i choc nadal uwazam, iz banany, które jadlam w Laosie byly najlepsze z najlepszych, to jednak i te smakuja nieprawdopodobnie dobrze.
Indie dostarczaja mi emocji, które mozna byloby ubrac na wiele sposobów..pomylalam, iz pomimo tego, ze tak naprawde wolnego czasu nie mam az tak wiele..tzn, znacznie wiecej anizeli w szkocji, jednak tutaj, kazda chwile jesli to mozliwe, zapelniam tym co niesie ze soba dana chwila..miejsca, ludzi, zwierzat.. obrazami, które pochlaniam jak cieple bulki..nasycam sie nimi do granic mozliwosci, tak aby po powrocie nie pozostala najmniejsza wolna przestrzen. Pomyslam, iz na tyle ile bedzie to mozliwe, chialabym zapisywac ulatujace chwile równiez tutaj, dzielac sie z nimi z Wami oraz sukcesywnie robionymi przeze mnie zdjeciami, tym samym pozwole aby zapomniany przeze mnie blog, na nowo odzyl... : )
Zapraszam Was zatem, do wspólnej podrózy, po niewielkiej, jednak mysle niezapomnianej czesci Indii, która bedzie trwac 4 miesiace.. Mam nadzieje, ze znów bedziecie moimi towarzyszami, pomimo tego, iz opuscilam to miejsce tak dawno...
Zaledwie, kiedy opuscilam schody podziemia, otoczyla mnie grupka umorusanych dzieci, kobiety, wszyscy pytajac o drobne rupie. Nieopodal kilkanascie riksz wraz z wlascicielami, a ja zawedrowalam na dworzec, wypelniony meskim towarzystwem bacznie przygladajacym sie mojej skromnej osobie - jedynej przedstawicielce swiata zachodniego, a dodatkowo plci zenskiej.. Zawedrowalam do jednej, nastepnie do drugiej kolejki, aby dowiedziec sie, iz pociag z tutejszego dworca odjezdza zaledwie wczesnie rano i poznym wieczorem.. poza tym, bedac obcokrajowcem, zmuszona bylam do udania sie do obslugi turystycznej, aby przedstawiajac swoj paszport, zabukowac bilet (riksza za 20 rupi - o tym poinformowal mnie pewnien czlowiek, ktory jak mniemam byl swego rodzaju porzadkowym - zaznaczajc, iz nie mam godzic sie na wiecej anizeli owe 20 rupi, w koncu sam zaprowadzil mnie do kierowcy mowiac, gdzie ten ma mnie zawiesc).
I w taki o to sposob, rozpoczelam swoja prawdziwa przygode z Idniami..
Byl mokry, nieprawdopodobnie mglisty poranek, ulice z wolna zapelnialy sie, kolejnymi rikszami, przemieszczajacymi sie mezczyznami..z zadka kobietami.. mijalismy wózki wypelnione po brzegi slodkimi pomaranczami, a od czasu do czasu, male skupiska osób przy cieplym ogniu..
Na miejscu okazalo sie, iz z powodu nadmiernych mgiel, niektóre pociagi i autobusy zostaly odwolane a szansa na kupno biletu, spadla do zera! Kolejny mozliwy przejazd bylby wolny dopiero za dwa. trzy dni...
W koncu, biorac pod uwage, iz bylam juz spózniona o tydzien, nie spalam od 24 godzin, postanowilam przemierzyc odcinek z Delhi do Jaipur taxi...cóz w przypadku jednej osoby, dosc kosztowna wyprawa, ale biorac pod uwage wszystkie okolicznosci, postanowilam dotrzec do Jaipur jak najszybciej..zatem, nie koniecznie tania taksówka..
Biorac jednak pod uwage, walory mojej podrózy - szalona jazde niczym pokonywanie slalomu, pomiedzy kolorowymi ciezarówkami, konmi..czasem swietymi krowami, motocyklistami, a nawet sloniem..nie zapominajac o wielbladach - bez jakichkolwiek zasad - przygladajac sie codziennej kszataninie nieopodal wiekszych zabudowan mieszkalnych.
Tak minela droga, która zaprowadzila mnie do do rózowego miasta Jaipur, ktore tak naprawde zdaje sie byc kolorem lososiowym - tymniemniej symbolizuje ono, goscinnosc..a goscinnosc ów doswiadczam wielokrotnie, od poczatku mojego przylotu.. przygarnia mnie swoimi ramionami dajac poczucie, iz jestem w odwiedzinach u dawno niewidzianych krewnych...
Po przybyciu na miejsce, dowiedzialam sie, iz wlasnie trwa festiwal latawca - cale miasto zaobsorbowane bylo puszczaniem kolorowych latawców, bawiac sie przy tym napawde wybornie.. zupelnie bez znaczenia na wiek.
Pozdrawiam Was serdecznie z Indii o wielu twarzach...
ps. wybacznie za pisownie, jednak moja klawiatura nie posiada polskiego slownika.